Polarna epopeja Shackletona
  • Jakub OstromęckiAutor:Jakub Ostromęcki

Polarna epopeja Shackletona

Dodano: 
Statek Endurance otoczony lodem. Wyprawa Ernesta Shackletona
Statek Endurance otoczony lodem. Wyprawa Ernesta Shackletona Źródło: Wikimedia Commons
Członkowie jego ekspedycji przetrwali prawie rok na lodach i skałach, za dom mając jedynie szalupy. Ernest Shackleton do historii przeszedł jako mistrz sztuki przetrwania

Wśród polarników Shackleton został zapamiętany nie za to, co odkrył, ale za to, w jaki sposób wychodził z sytuacji arcytrudnych. Trzy wyprawy, którymi dowodził lub w których brał udział, nie zrealizowały swoich celów. W latach 1901–1903 próbował wraz z Robertem Scottem zdobyć biegun południowy. W 1908 r. podjął się tego ponownie, już jako kierownik wyprawy. Choć nie potrafił jeździć ani biegać na nartach, to dotarł z towarzyszami najdalej na południe ze wszystkich znanych odkrywców. W oczy zaglądała im już jednak śmierć z głodu, musieli więc zjeść swoje biedne kuce i zawrócić.

W 1911 r. było już po polarnym wyścigu. Roald Amundsen i zaraz po nim Scott dotarli na biegun, z tym że ten drugi, dużo gorzej wyekwipowany, wyprawę przypłacił życiem. Niezniechęcony tym Shackleton przed wybuchem Wielkiej Wojny zaczął marzyć o trawersie Antarktydy, czyli o przemierzeniu owalnego kontynentu wzdłuż jego umownej „średnicy”. Poprzednie wyprawy zawracały bowiem, osiągnąwszy biegun, by odpocząć i posilić się w zbudowanych po drodze obozach.

Morskie pułapki

Shackleton był już wówczas postacią znaną, więc znalezienie bogatych sponsorów wyprawy nie stanowiło większych trudności. Lwią część wydatków stanowił oczywiście statek – żaglowo-parowy „Endurance”. Na początku XX w. większość stalowych kadłubów niezbyt nadawała się do walki z lodem, ponieważ ich konstrukcje były wciąż zbyt mało sprężyste. „Endurance” zbudowano natomiast z pieczołowicie dobranego norweskiego drewna.

Z podobnym pietyzmem Shackleton dobrał sobie ludzi – w czasie trwającej półtora roku wyprawy, gdzie ludzkie ciała i charaktery wystawiane były na ciężkie próby, nie wybuchł zbiorowy bunt, a dowódca musiał obsztorcować tylko jednego bosmana i kilku wilków morskich. Nie doszło też do bójek, a najbardziej szukający jej majtkowie pożegnali się z ekipą już w Buenos Aires. Fizyk Reginald James zapamiętał, że podczas rekrutacji kapitana interesowało głównie to, czy potrafi śpiewać, a raczej „trochę powrzeszczeć z chłopakami”. Shackleton nie musiał się obawiać o własne zdolności przywódcze. „Jego rozkazów słuchano nie dlatego, że były rozkazami, ale z tego względu, że generalnie uważano je za słuszne” – pisała Caroline Alexander, autorka jednej z prac opisujących wyprawę. Socjologowie nazywają takie zjawisko internalizacją i jest ono marzeniem każdego przywódcy.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.