Niemiecka Republika Demokratyczna jawi się kolejnym pokoleniom jako przedziwna kraina paradoksów i absurdów, budząc powierzchowną fascynację. Z kolei starsze pokolenie, które nie lubi pamiętać, jaką cenę płaciło się za życie w strachu i zakłamaniu, czuje nierzadko nostalgię do lat przeżytych w NRD.
Nieprzypadkowo za Odrą książki i artykuły na temat „niemieckiego państwa robotników i chłopów” niezmiennie biją rekordy popularności i potrafią ożywić łamy gazet i tygodników. Nade wszystko temat kulinarnego krajobrazu NRD obfituje w wyjątkowo wiele dziś już egzotycznych anegdot i opowieści.
Rozważania o wschodnioniemieckich kulinariach rozpocząć należy od czasów, gdy Niemcy znajdowały się w ruinie. W pierwszych miesiącach sowieckiej okupacji setki tysięcy wschodnich Niemców pracowały przy odgruzowywaniu miast jedynie w zamian za niewielkie porcje chleba. Następnie aż do maja 1958 r. w NRD funkcjonował system kartkowy; jego zniesienie doprowadziło zresztą do wzrostu cen żywności. We wspomnieniach „starych NRD-owców” okres do 1958 r. oraz lata następne to dwa różne światy. O ile wcześniej to, co można było dostać w sklepach, charakteryzowało się kiepską jakością, o tyle było przynajmniej tanie. Natomiast po 1958 r. rozpoczął się proces rozwarstwiania się społeczeństwa.
W dużych domach towarowych sieci HO (Handelsorganisation) wprowadzono działy „konsum”, oferujące żywność uważaną za bardziej luksusową. Osobną rolę odgrywały punkty sprzedaży dla wojskowych i ich rodzin, które działały pod skrótem MHO (Militär – Handelsorganisation). Jeszcze inna sieć sklepów była do dyspozycji pracowników Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. A dodatkowa struktura handlowa obsługiwała wyższą nomenklaturę rządzącej komunistycznej partii SED.
A co ze zwykłymi obywatelami, którzy formalnie byli gospodarzami w NRD? Robotnicy i chłopi musieli niestety zadowalać się najgorszymi typami wędlin czy warzyw. W stołówkach fabrycznych przez pierwsze 10 lat po wojnie dominowały „eintopfy”, czyli dania jednogarnkowe w postaci gęstych zup, takich jak kartoflanka czy kapuśniak.
Natomiast personel sklepów wszelkie bardziej atrakcyjne towary sprzedawał spod lady. Zyskało to u wschodnich Niemców specjalne określenie: „Bückware”. Rzadkie towary były wyłapywane przez kierowniczki sklepów w celu wymieniania tych „atrakcji” na równie deficytowe rzeczy sprzedawane w innych punktach. Oczywiście najbardziej atrakcyjne były artykuły importowane – np. węgierskie wina, bułgarskie brzoskwinie, czechosłowackie szynki w puszce czy rumuńskie koniaki. Począwszy od lat 60., powoli starano się podwyższać standard produktów żywnościowych, ale cały czas problemem był dostęp do towarów zagranicznych.
Jeden banan raz w roku
Obsesją władz NRD było oszczędzanie dewiz.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
