Wielka i Śmieszna Polska Katolicka. Niepoprawne politycznie spojrzenie na "1670"
  • Anna SzczepańskaAutor:Anna Szczepańska

Wielka i Śmieszna Polska Katolicka. Niepoprawne politycznie spojrzenie na "1670"

Dodano: 
Kadr z serialu "1670"
Kadr z serialu "1670" Źródło:Netflix, Robert Pałka
Zbiór memów i mało śmiesznych żartów opakowany w przyjemny dla oka krajobraz Polski szlacheckiej końca XVII wieku. Serial Netflixa „1670” okazał się do bólu żenujący, choć lewa strona internetu jest nim zachwycona. Dlaczego?

„1670” reklamowany był jako serial komediowy, satyra na czasy Polski doby baroku i życia w szlacheckim dworze. Choć już trailer wydawał mi się niepokojący, postanowiłam dać serialowi szansę i z dużą nadzieją czekałam na premierę, mając nadzieję, że w końcu otrzymamy lekki, utrzymany w historycznym klimacie serial dobry na zimowy wieczór. Nic z tego. Jak słusznie zauważył Andrzej Matowski na swym facebookowym blogu, ten serial to jedna wielka „beka” na wszystko, co z Polską się kojarzy. A jeśli się komuś nie podoba, to powinien, Państwo wybaczą dosłowność, „wyjąć kij z tyłka” i zacząć umieć śmiać się z siebie. Mniej więcej tyle argumentów „za” serialem Netflixa ma lewica.

Prawda ekranu

„Jest prawda czasu i jest prawda ekranu”. Ten uniwersalny cytat z „Misia” pasuje do licznych sytuacji, także do serialu Netflixa. I piszę to pomimo to, że choć jestem historykiem, to nie należę do ortodoksyjnych wyznawców zasady, że twórcy historycznych filmów muszą z chirurgiczną dokładnością trzymać się faktów. Uważam, że film rządzi się swoimi prawami i czasami trzeba dokonać „skrótu”, pewne elementy wyciąć i uprościć. Nie uważam więc, że filmy historyczne należy traktować literalnie, jako źródła wiedzy o danym temacie. Pomimo to jednak każdego twórcę, który porywa się na film historyczny, pewne zasady powinny obowiązywać. Po co zatem robić film o „Polsce szlacheckiej”, skoro nie o XVII-wiecznej Polsce to film, lecz o wielkomiejskich fobiach współczesnych młodych i wykształconych? Barokowy anturaż to tylko pretekst. Równie dobrze akcja może dziać się wśród XIX-wiecznej polskiej emigracji czy w blokowisku z lat 90. zamieszkanym przez typowych, memicznych „januszów”. Powie ktoś, że ma być to opowieść uniwersalna, opowieść o Polsce, Polakach i narodowych przywarach. Mam jednak nieodparte wrażenie, że nie o refleksję nad wadami naszego narodu tu chodzi, lecz o ośmieszenie wszystkiego, o czym prawica (a przynajmniej jej część) mówi ostatnimi laty z dumą.

Najsłynniejszy Jan Paweł

Spójrzmy na głównych bohaterów serialu. Czołową postacią jest szlachcic Jan Paweł Adamczewski z Adamczychy (w tej roli Bartłomiej Topa), który na samym początku serialu ogłasza, że zamierza być „najsłynniejszym Janem Paweł w historii”. Doprawdy bardzo zabawne. Do tego ta Adamczycha. Czyżby nawiązanie do Piotra Adamczyka, który niegdyś wcielił się w rolę papieża Jana Pawła II? Intelektualny żart dla tych lepszych.

Jan Paweł jest tępym, zadufanym w sobie, średnio zamożnym szlachcicem, który, a jakże, pała szczerą nienawiścią do swojego sąsiada (jakie to „polskie”!), który oczywiście jest zdecydowanie bardziej od niego rozgarnięty. Jan Paweł ledwie potrafi czytać, lecz doskonale wie (?), czym jest liberum veto i, że tymże narzędziem on sam jeden na sejmiku ziemskim (!) może sprawić, że żadne prawo w Polsce nie przejdzie bez jego zgody.

Żoną Jana Pawła jest Zofia, leżąca krzyżem dewotka praktykująca samodzielną chłostę dla przebłagania Boga, która pod grubymi fałdami czarnej sukni skrywa tajemnicę, czyli swoje lesbijskie skłonności.

Jan Paweł i Zofia mają troje dzieci. Pierwszy syn jest nierobem i bawidamkiem, który, o zgrozo, sprowadza w końcu do domu mieszczkę i oznajmia, że zamierza ją poślubić. Notabene, wtedy właśnie, patrząc na matkę wybranki syna, czyli swoją teściową, Katarzyna Herman – filmowa Zofia, doznaje pierwszy raz przyspieszonego bicia serca. Trudne sprawy.

Drugi syn Adamczewskich to ksiądz, który prócz święceń kapłańskich nie ma ze stanem duchownym nic wspólnego. Jest obleśny, arogancki, wywyższający się, a do tego krzyczy na Boga, że zesłał nie takie dobra, jakich „kapłan” sobie życzył.

Najmłodsza latorośl to córka, którą rodzice zamierzają wydać, jak deklarują, za potężnego magnata. Aniela ma jednak inne plany. Jest wyzwolona, myje zęby (!), segreguje śmieci, uczy chłopów, czym nie należy palić w piecu oraz wieszczy katastrofę ekologiczną i śmierć planety.

Dopełnieniem rodzinki jest wuj, brat Zofii, pozostający bez grosza przy duszy i bez żadnej ziemi husarz (jak twórcom serialu kleiło się to, że szlachcic walczący w szeregach husarii był biedny?!), który paraduje w skrzydłach husarskich umocowanych na szelkach (!) i buńczucznie opowiada, że brał przecież udział we wszystkich największych porażkach polskiego wojska.

Pozytywnymi postaciami w serialu są tylko chłopi, a przede wszystkim jeden z nich imieniem Maciej. Ot, taki zwykły chłopak. Inteligentny, zabawny, zmuszony służyć pod butem takiego kretyna, jak Jan Paweł, którego perorowanie z uprzejmym pobłażaniem puszcza mimo uszu.

Osadzenie w korzystnym świetle wyłącznie szlachcianki-feministki, a przede wszystkim chłopstwa wynika, moim zdaniem, z narracji, jaką od dłuższego czasu lewicowe media i lewicowi intelektualiści wtłaczają do głów swoim widzom i słuchaczom. Polskich chłopów (których, to fakt, życie nie wyglądało różowo), zrównuje się z niewolnikami, a Polskę porównuje się do kolonizatora, który podbijał nie swoje tereny, tj. Kresy (sic) i zniewalał mieszkającą tam ludność. To myślenie jest ahistoryczne i kompletnie błędne. Nie da się porównać w skali 1:1 dziejów Rzeczpospolitej z dziejami Europy Zachodniej. Polska nie ma na swoim koncie kolonialnych zbrodni, więc próbuje się ją obarczyć nieco innym rodzajem sprawstwa, aby można było pokazać, że „u nas też Murzynów bili”.

Podsumowując „1670” dodam jeszcze, że niezwykle irytującą mnie manierą było kręcenie serialu w dwojaki sposób. Z jednej strony mamy nieskładną, ale jednak fabułę. Z drugiej – wypowiedzi poszczególnych bohaterów prosto do kamery niczym w Big Brotherze. Trudno więc w końcu określić, czy ma to być bardziej pouczający widza paradokument, czy serial fabularny.

Żenujący poziom „1670” to wynik głębokiego niezrozumienia polskości, którą postrzega się tylko poprzez zbiór memów, viralów na tiktoku, wąsatych husarzy, kawalerii idącej na czołgi i papieskich kremówek, choć co do ostatnich dwóch elementów, to nie jestem nawet pewna, czy twórcy netflixowego serialu wiedzą, o czym mowa.

Aby nie było, że tylko krytykuję, na koniec pochwalę piękną, serialową scenografię oraz klimatyczną muzykę. To jednak o wiele za mało, aby się tym netflixowym „dziełem” zachwycić.

Czytaj też:
Krzysztof Dowgird vel Kalkstein. Ile prawdy o prawdziwej postaci pokazuje serial
Czytaj też:
QUIZ: Kino historyczne. Poznasz te postaci? To nie będzie łatwy test
Czytaj też:
QUIZ: Kultowy Bareja. Znasz te filmy?

Źródło: DoRzeczy.pl