„Niech urządzenie to [bomba atomowa] wisi nad kapitalistami jak miecz Damoklesa” – powiedział kiedyś Nikita Chruszczow do sowieckich fizyków jądrowych, oddając przy tym istotę myślenia Moskwy o zimnej wojnie i wojnie z Zachodem. Militarne i strategiczne plany podboju Zachodu przez Związek Sowiecki i jego zbrojne ramię – Armię Czerwoną – do spółki z satelickimi siłami zbrojnymi, skupionymi od 1955 r. w Układzie Warszawskim, doczekały się już szczegółowych analiz i bogatej literatury, choć niestety nie w Polsce. Truizmem byłoby w tym miejscu rozwodzić się nad związkiem pomiędzy sowiecką myślą wojskową, zakładającą już u zarania skuteczne pokonanie i podbicie zachodniego świata, a samą istotą rewolucyjno-imperialnej ideologii komunistycznej zmierzającej do „wyzwolenia ludów z burżuazyjnego ucisku”.
Blitzkrieg Kraju Rad
Po zakończeniu II wojny światowej, z defensywnej, opartej głównie na obronie granic i rubieży imperium (zwłaszcza w pierwszej fazie wojny z Zachodem), myśl strategiczna Moskwy stawała się wyraźnie ofensywna, co wiązało się z rozwojem sił konwencjonalnych armii Układu Warszawskiego i sowieckiego arsenału jądrowego po śmierci Stalina w latach 1953–1962. W każdym razie, nawet na kartach oficjalnie wydanej wówczas książki (w Moskwie w 1962 r., w Warszawie zaś w 1964 r.) marszałek Wasilij Daniłowicz Sokołowski zarysował koncepcję dojrzewającej strategii przyszłej wojny (zwanej koalicyjną) totalnej prowadzonej przez ZSRS z Zachodem:
„Pod względem środków walki zbrojnej trzecia wojna światowa będzie przede wszystkim wojną rakietowo-jądrową. Masowe użycie broni jądrowej, a zwłaszcza termojądrowej, nada wojnie niespotykany, destrukcyjny i niszczycielski charakter. Z oblicza ziemi zostaną starte całe państwa. Głównym środkiem osiągania celów wojny, rozstrzygania podstawowych zadań strategicznych i operacyjnych staną się rakiety z ładunkami jądrowymi. W związku z tym czołowym rodzajem sił zbrojnych będą strategiczne wojska rakietowe, natomiast rola i przeznaczenie innych rodzajów sił zbrojnych w istotny sposób ulegną zmianie. Jednak ostateczne zwycięstwo zostanie osiągnięte tylko w wyniku wspólnego wysiłku wszystkich rodzajów sił zbrojnych[...]”.
Istotą sowieckiej strategii militarnej były ofensywność, „zaczepność” i błyskawiczność natarcia Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego na Zachód, eufemistycznie określane wówczas mianem „uderzenia uprzedzającego”. W czasach zafascynowania bronią atomową Chruszczowa rozważano w Moskwie między innymi stworzenie sztucznych wysp wokół Stanów Zjednoczonych, z których wystrzeliwano by rakiety atomowe średniego zasięgu (kryzys kubański z 1962 r. jest w jakimś sensie pokłosiem tych projekcji), uderzenie na Amerykę za pomocą ogromnej torpedy wyposażonej w głowicę jądrową (pomysł Andrieja Sacharowa z 1961 r.) lub nawet wytworzenie (za pomocą bomby o sile 100 megaton) fali podobnej do tsunami, która uderzyć miała we Wschodnie Wybrzeże w okolicy Nowego Jorku (pomysł Michaiła Ławrientiewa z 1962 r.).
W późniejszym czasie sowieccy sztabowcy i stratedzy uznali podobne pomysły za mało realne. Od tej pory uderzenia atomowe miały iść w parze z olbrzymią konwencjonalną operacją frontową. Stąd też ukształtowana w latach 60. doktryna wojenna Moskwy w rzeczywistości odrzucała zarówno klasyczny, jak i dotychczasowy model obrony przed NATO zgodnie z zasadą, że „propagowanie obrony strategicznej w wojnie jądrowej równa się katastrofie”. Sowieci zakładali, że „w nowej sytuacji główny cel działań bojowych to przede wszystkim zniszczenie zaplecza przeciwnika, a zwłaszcza dyslokacji jego zestawów rakietowych i broni jądrowej, zanim zostaną wprowadzone do działań bojowych”.
W późniejszym czasie Sowieci jedynie doskonalili tę doktrynę, rozwijając zwłaszcza segment sił rakietowo-jądrowych po utworzeniu w 1959 r. Strategicznych Wojsk Rakietowych (RWSN), tak by „sowiecki blitzkrieg” – niezależnie od uruchomionych jednocześnie sił konwencjonalnych na europejskich teatrach działań wojennych (zachodnim TDW, północno-zachodnim TDW i południowo-zachodnim TDW) – już w pierwszej fazie wojny zniszczył i unieszkodliwił całą infrastrukturę rakietowo-atomową NATO zarówno w Europie, jak i Stanach Zjednoczonych.
Vladislav Zubok trafnie zauważył, że „w latach 1965–1968 Breżniew pozwolił Ustinowowi przekształcić i scentralizować gigantyczny kompleks wojskowo-przemysłowy, trawiony dotąd rywalizacją między poszczególnymi ministerstwami i biurami projektów. Sekretarz generalny dał również swą pełną zgodę na budowę i rozmieszczenie strategicznej triady – międzykontynentalnych pocisków balistycznych (ICBM) w podziemnych silosach uodpornionych na atak jądrowy, nuklearnych łodzi podwodnych oraz bombowców strategicznych.
Amerykański wywiad satelitarny odnotował z niepokojem, że w latach 1965 i 1966 Sowieci podwoili swój arsenał, dorównując amerykańskim siłom strategicznym. Od tego czasu radzieckie siły ICBM rosły w tempie około 300 nowych podziemnych wyrzutni rakietowych rocznie”. Znalazło to swoje przełożenie na doktrynę wojenną ZSRS: „Na wielu ćwiczeniach sztabowo-dowódczych testowano wykonanie uderzenia uprzedzającego na USA (ćwiczenia pod kryptonimem Rozstrzygające Uderzenie w 1970 r.). Nad scenariuszami III wojny światowej pracowano też na ćwiczeniach o charakterze strategicznym pod kryptonimem Centrum (1970–1979). Z obliczeń Sztabu Generalnego wynikało, że wskutek uderzenia rakietowo-jądrowego na USA zginie około 90 mln ludzi, zniszczone zostanie 3/4 amerykańskiego potencjału gospodarczego, a straty sił zbrojnych sięgną 80% składu osobowego”.
Lech Kowalski, jeden z pierwszych historyków, który miał dostęp do dokumentacji Układu Warszawskiego, tak opisał plany wojenne Sowietów z przełomu lat 60. i 70.: „Na podstawie map ćwiczebnych można się zorientować w granicach Zachodniego Teatru Działań Wojennych [ZTDW] w obszarze Polski. Granice wyznaczają dwa rozległe ramiona (północne i południowe) odwzorowane na mapie linią ciągłą. Granicę północną ZTDW wyprowadzono z podstawy punktu zejścia obecnych granic państwowych: Litwy, Polski i Rosji (dokładnie w rejonie na północ od Suwałk). Dalej biegła na północ od Malmö w Szwecji wybrzeżami Katlegat w kierunku na Göteborg, stąd wzdłuż wybrzeża na północ od Oslo w pobliżu Hønefoss ku zachodniemu wybrzeżu Norwegii w rejon Ålesund nad Morzem Północnym. Granica południowa ZTDW rozpoczynała się w miejscu styku obecnych granic Słowacji, Węgier i Ukrainy. Stąd biegła wzdłuż południowej granicy Słowacji w kierunku na północny zachód od Budapesztu w pobliżu Komarna. Następnie przechodziła w rejon styku granic Austrii i dawnej Jugosławii oraz Węgier. Stąd wzdłuż południowej granicy Austrii, przecinając południowe granice Szwajcarii. Następnie, omijając Włochy, zmierzała wzdłuż wschodniej granicy Francji w rejon Tulonu i stąd łukiem przechodząc w granice Hiszpanii. Dalej biegła wzdłuż linii granicznej hiszpańsko-francuskiej, by ostatecznie wyjść nad Zatokę Biskajską w pobliżu Bilbao”.
Ważnym uzupełnieniem tak zarysowanej sowieckiej strategii ataku na Zachód było sformułowanie w ramach tzw. pierwszego rzutu strategicznego trzech związków operacyjno-taktycznych na Zachodnim Kierunku Działań Wojennych wojsk Układu Warszawskiego: Frontu Nadmorskiego, Frontu Centralnego i Frontu Południowego. Pierwszy rzut strategiczny, który tworzyły wojska sowieckie stacjonujące na terenie NRD, PRL i Czechosłowacji oraz armie NRD, PRL i CSRS, miał być wsparty przez armię drugiego rzutu strategicznego i rezerwy strategicznej obejmującej (w sile dwóch frontów) fronty zmobilizowane i sformułowane na terenie ZSRS (na ziemiach białoruskich i ukraińskich). Jak ustalił cytowany już Kowalski: „W przypadku ataku wojsk NATO pierwsze uderzenie przyjęłyby na siebie armie sowieckie stacjonujące na terenie NRD. Siły te szacowano na 300–500 tysięcy. W ten sposób zyskano by czas na przegrupowanie wojsk Frontu Nadmorskiego, który miał osiągnąć rejon koncentracji w północnej części Polski i NRD. W rejonach tych znajdowały się wojskowe składy amunicji, podziemne bazy paliw i inne zabezpieczenia logistyczne frontu”.
„Zmasowany odwet” NATO
Już w końcu lat 60. realne zagrożenie ze strony armii Układu Warszawskiego znalazło odzwierciedlenie w NATO-wskiej „Ogólnej koncepcji strategicznej obrony obszaru północnoatlantyckiego” (MC 14/3) ze stycznia 1968 r., w której analizowano zdolność Układu Warszawskiego do prowadzenia wojny z Zachodem „na dużą” i „ograniczoną” skalę: „Układ Warszawski jest zdolny do rozpoczęcia i prowadzenia szeroko zakrojonych działań przeciwko NATO. Główne potencjalne działania przeciw Sojuszowi przedstawiają się następująco: agresja nuklearna na dużą skalę, mająca na celu zniszczenie jak największej części potencjału wojskowego NATO, a szczególnie globalnych zdolności Sojuszu do przeprowadzenia kontruderzenia jądrowego, połączona z atakami na centra przemysłowe i ludnościowe; agresja na dużą skalę, niewykluczone, że wsparta taktyczną bronią jądrową i chemiczną użytą jednocześnie przeciwko regionom północnemu, centralnemu i południowemu Dowództwa Sił Sojuszniczych NATO w Europie oraz obszarom morskim; agresja na dużą skalę przeciw jednemu lub dwóm regionom lądowym NATO, z wykorzystaniem (lub bez zastosowania) taktycznej broni jądrowej i chemicznej”.
Dzięki swojej determinacji Amerykanie narzucili sojusznikom pogląd, że w sytuacji przewagi sił konwencjonalnych armii państw Układu Warszawskiego (czym sowieccy marszałkowie i generałowie szczycili się jeszcze długo po zakończeniu zimnej wojny) nad siłami zbrojnymi Sojuszu Północnoatlantyckiego koncepcja obrony Zachodu opierać się winna przede wszystkim na rozbudowie i doskonaleniu sił nuklearnego odstraszania i „zmasowanego odwetu”, choć w latach 70. sporo wysiłku poświęcono również rozwojowi i doskonaleniu sił konwencjonalnych NATO w Europie.
Z czasem koncepcję „zmasowanego odwetu” zastąpiła myśl „o elastycznym reagowaniu”, która „przewidywała elastyczne użycie broni jądrowej przeciwko wybranym celom”. Wiadomo już dzisiaj, że pierwszorzędnym celem odwetu sił nuklearnych NATO miał być potencjalnie rejon ujścia Łaby ze względu na koncentrację i kierunek natarcia wojsk pierwszego rzutu (około 50 uderzeń), a w drugiej fazie – o wiele ważniejszy – rejon koncentracji i operowania armii drugiego rzutu i rezerwy strategicznej (między 100 a 200 uderzeń, a według innych danych nawet 200 a 300), czyli obszar Polski (rejon tzw. tułowia strategicznego PRL rozciągającego się od północy do południa kraju wzdłuż Wisły) i Czechosłowacji, a także ziem białoruskich ze względu na ich znaczenie jako tzw. północnego kierunku operacyjnego Armii Sowieckiej (łącznie rejon uderzeń odwetowych pokrywał około 400 tys. km kw.), gdzie Sowieci planowali skupić większość sił zagrażających bezpośrednio państwom NATO na tzw. centralnym teatrze działań wojennych. W dalszej kolejności planowano również trzyetapowy atak odwetowy na wybrane miasto (miasta) w ZSRS o populacji przekraczającej 50 tys. mieszkańców (364 w całym ZSRS) oraz rejony, w których w wyniku ataku nuklearnego zginęłoby od 65 do 80 proc. całej populacji. Celem ataków byli także sowieccy przywódcy oraz naczelne dowództwo Armii Sowieckiej i Układu Warszawskiego.
Front Polski – antypolski
Ludowemu Wojsku Polskiemu, które było drugą co do wielkości armią państw Układu Warszawskiego, Sowieci przypisali rolę współorganizatora Frontu Nadmorskiego. Ze względu na zaangażowanie sił LWP (w planach z lat 70. było to blisko 600 tys. żołnierzy, 15 dywizji ogólnowojskowych, trzy dywizje lotnictwa bojowego, w tym blisko 3 tys. czołgów, 63 wyrzutnie rakietowe, 428 samolotów, w tym 30 nosicieli broni jądrowej) zwany był on również Frontem Polskim. To wojska Frontu Polskiego w okresie wojny miały dysponować blisko 180 wyrzutniami taktycznych rakiet jądrowych i 30 samolotami – nosicielami bomb jądrowych, które miały zostać zrzucone w rejon natarcia (m.in. na Kopenhagę, Bremę, Wilhelmshaven, Utrecht, Amsterdam, Rotterdam i Antwerpię).
Celem pierwszych ataków jądrowych w pierwszym dniu wojny o świcie były „taktyczne i operacyjno-taktyczne środki przenoszenia broni jądrowej nieprzyjaciela, składy broni jądrowej, główne zgrupowania 3. Dywizji Pancernej, 6. i 11. Dywizji Zmechanizowanej (Niemcy), środki obrony przeciwlotniczej, stanowiska dowodzenia i węzły łączności oraz inne ważne obiekty w taktycznej i operacyjnej głębokości ugrupowania nieprzyjaciela w całym pasie natarcia wojsk frontu”. W trzecim dniu wojny z rana wojska rakietowe i lotnictwo bojowe miały wykonać dodatkowo 49 uderzeń jądrowych niszczących wojska NATO skupione w okolicy Zagłębia Ruhry, tak by w ślad za tym atakiem Front Nadmorski przeszedł do działań zaczepnych. Już w trzecim dniu wojny głębokość operacji Frontu Nadmorskiego miała sięgnąć 510 km, miała trwać sześć dób (85 km na dobę), szerokość pasa natarcia na Zachód miała zaś rozciągać się na 100, a później 160 km.
Planowanie wojenne zdeterminowało w drugiej połowie lat 70. kilkukrotny wzrost wydatków budżetowych na zbrojenia, nie mówiąc już o celach stawianych przed tajnymi służbami LWP. Nieprzypadkowo zatem wywiad LWP i jego agentura miały się skupić na rozpoznaniu zachodnich obiektów infrastrukturalnych o znaczeniu strategicznym (dróg, portów i lotnisk), rozlokowaniu wojsk (chodziło przede wszystkim o plany rozmieszczenia broni jądrowej na terenie zachodnich Niemiec, Grecji i Włoch) oraz rozpracowaniu sztabów, instytucji i wojskowych ośrodków naukowo-badawczych, zwłaszcza w rejonie planowanych na czas wojny działań zaczepnych Frontu Nadmorskiego. Poza tym Zarząd II miał skupić się na rozpoznaniu „przedsięwzięć mobilizacyjnych oraz ustaleniu zmian w dyslokacji i ugrupowaniu poszczególnych rodzajów sił zbrojnych przeciwnika, ze szczególnym uwzględnieniem środków przenoszenia broni jądrowej”.
Co ciekawe, w natarciu Frontu Nadmorskiego na Zachód miały wziąć udział jednostki kontrwywiadu wojskowego – na szczeblu frontu 14. brygada WSW i 7. pułk radioelektroniczny, na szczeblu zaś armii trzy brygady WSW (7., 10. i 13.). Do zadań WSW w czasie agresji na Zachód należało: „wykrywanie i likwidowanie działalności szpiegowskiej, terrorystycznej i dywersyjno-sabotażowej oraz prób organizowania wrogich ugrupowań politycznych i wojskowych. W ramach przedsięwzięć profilaktycznych przeciwdziałanie zamiarom zdrady Ojczyzny, zbiorowym dezercjom, sianiu defetyzmu i prowadzeniu wrogiej propagandy oraz naruszaniu przepisów o ochronie tajemnicy wojskowej [...]”.
Narodziny „Jacka Stronga”
To właśnie poznanie niektórych szczegółów przyszłej wojny Sowietów z Zachodem, wykorzystania w niej potencjału LWP i konsekwencji związanych z odwetem nuklearnym NATO, których ofiarą musieli się stać „frontowa” Polska i Polacy, ostatecznie miały zadecydować o podjęciu współpracy wywiadowczej z Amerykanami przez podpułkownika z Oddziału Szkolenia Operacyjnego Sztabu Generalnego – Ryszarda Kuklińskiego. Wizja atomowego holokaustu polskiego narodu przerażała go najbardziej:
Latami przyklejałem na wielkich sztabowych mapach symbole grzyba atomowego: niebieskie tam, gdzie uderzenia miały paść z Zachodu, czerwone tu, gdzie miały paść nasze. To było moje wyjątkowe zadanie. Inni dbali o mundury, o buty, o kiełbasę, o naprawę czołgów. A ja nie mogłem nie myśleć, co te grzybki oznaczają. Musiałem na tych mapach rysować długie warkocze, które wyznaczały strefy skażeń promieniotwórczych, mających zagrodzić Armii Radzieckiej drogę do serca Europy. Jeden taki warkocz układał się na linii Wisły, w poprzek kraju, bo u nas przeważnie wieją wiatry północno-zachodnie. Tam miały pójść uderzenia powyżej jednej megatony, przecinające Polskę na pół. A drugi taki warkocz wyznaczyłem w zachodniej części kraju.
Latem 1970 r. Kukliński wiele dyskutował z szefem Sztabu Generalnego (1968–1973) gen. Bolesławem Chochą na temat doktryny wojennej ZSRS sprowadzającej LWP i Polaków do roli „mięsa armatniego” i ofiary atomowego ataku odwetowego NATO. Kiedy obaj doszli do wniosku, że w toku wojny „Polska zmieni się w ziemię niczyją, niszczoną przez NATO w następstwie wojny, którą wygrywaliby Sowieci”, skonfundowany Chocha oznajmił nagle: „Pułkowniku, dotarliśmy do abstraktu, na tym zakończmy”. Słowa Chochy nie dawały mu spokoju. Był wstrząśnięty i poruszony scenariuszem przyszłej wojny. Kiedy przelewał ją na kolejne mapy, na której zaznaczał kierunki natarcia LWP na Zachód i jądrową hekatombę odwetu NATO z rakietami wymierzonymi w ziemie polskie, wyrobił sobie przekonanie, że to przede wszystkim Polacy, Czesi i Słowacy będą głównymi ofiarami jądrowej wymiany ciosów pomiędzy Ameryką a Sowietami. Za mało prawdopodobne uznał bowiem uderzenie odwetowe NATO bezpośrednio na terytorium ZSRS, będąc zdania, że oba mocarstwa będą chroniły własne terytoria, czyniąc z Europy główny teatr wojenny. Kukliński zwierzył się po wielu latach swojej przyjaciółce, że to właśnie wówczas „nie pozwolił odebrać sobie marzeń”. Postanowił „zdradzić” komunizm i jego agresywne plany wojenne.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.