Zaginiony świat Edo
  • Łukasz CzarneckiAutor:Łukasz Czarnecki

Zaginiony świat Edo

Dodano: 
Utagawa Hiroshige, „Most Nihonbashi o świcie”
Utagawa Hiroshige, „Most Nihonbashi o świcie” Źródło: Wikimedia Commons / hirosige.org.uk
Na przełomie wieków XVII i XVIII najludniejsze miasto ówczesnego świata wcale nie znajdowało się w obrębie cywilizacji zachodniej. Tym megalopolis było japońskie Edo, siedziba szogunów z rodu Tokugawa

W roku 1800 Londyn liczył sobie 850 tys. mieszkańców. W Europie nie było większej i szybciej rozwijającej się metropolii. Wydawać by się mogło, że to miasto jest cudem niemającym sobie równych. Gdyby jednak angielską stolicę zobaczył Japończyk, a zwłaszcza jeden z tzw. edokko, czyli „prawdziwych synów Edo”, jak lubili nazywać się ci, których rodziny żyły w Edo od przynajmniej trzech pokoleń, prawdopodobnie wybuchnąłby śmiechem, rozbawiony aspiracjami londyńczyków. Jego miasto już w roku 1720 liczyło sobie ok. 1,3 mln mieszkańców. Co więcej, ten moloch będący też centrum administracyjnym szogunatu nie był wyjątkiem na mapie Japonii. W XVIII stuleciu w ośrodkach miejskich liczących ponad 100 tys. ludzi żyło 5 proc. Japończyków, podczas gdy w oświeceniowej Europie odsetek ten wynosił zaledwie 2 proc. Jeszcze bardziej imponująco wypadał Kraj Kwitnącej Wiśni, jeśli zsumowało się liczbę Japończyków żyjących w miastach o populacji większej niż 10 tys. mieszkańców – były one domem dla aż 10 proc. poddanych szoguna.

Powyższe dane mogłyby wpędzić w kompleksy każdego XVIII-wiecznego Europejczyka, jednak mało kto o tym wiedział. Japonia w XVII stuleciu prawie całkowicie odcięła się od reszty świata, a jedynymi przybyszami z Zachodu, którzy mieli okazję oglądać te wszystkie cuda, była garstka agentów Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, którym szogunat przyznał wyłączne prawo do handlowania ze swoją domeną. Holendrzy czerpali z tego wielkie zyski, dlatego godzili się na wiele upokorzeń, w tym na izolację na sztucznej wysepce Dejima u brzegów Nagasaki. Posiadali tam faktorię, której pod groźbą straszliwych konsekwencji zabroniono im opuszczać. Szansa na zobaczenie czegoś więcej przydarzała się Holendrom raz w roku (później co dwa lata), gdy kierownika faktorii wzywano do Edo w celu oddania hołdu szogunowi. Szefowi misji towarzyszyła mała świta z darami. Dwukrotnym uczestnikiem takiej delegacji był na początku XVIII w. niemiecki lekarz Engelbert Kaempfer, który tak opisał gęstość zaludnienia ziem, które przemierzał:

„Ten kraj jest niewyobrażalnie ludny […]. Wzdłuż dróg ciągną się niemal nieprzerwane szeregi miast i wsi: ledwie opuścisz jedną, już jesteś w następnej: i możesz tak podróżować przez wiele mil, nie wiedząc, że szereg ten składa się z wielu miejscowości”.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.