PIOTR WŁOCZYK: Jak wysoko i jak daleko prowadzą tropy w sprawie zleceniodawców zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki?
TOMASZ WIŚCICKI: Problem w tym, że wciąż wiemy o tej sprawie bardzo niewiele. Władze PRL wytypowały do ukarania najniższy możliwy szczebel decydencki, czyli wicedyrektora Departamentu IV MSW płk. Adama Pietruszkę. Logika podpowiada jednak, że nie mogło się to kończyć na tym jednym decydencie. To akurat jest jednym z niewielu pewników w tej sprawie: „góra” musiała to przecież Pietruszce jasno rozkazać.
Dokładnie w drugą stronę poszli prokuratorzy w czasie procesu toruńskiego: wina ogranicza się do czterech esbeków, którzy mieli działać samowolnie i bezprawnie, bez wiedzy kierownictwa resortu.
W pierwszych latach Polski Ludowej możliwe były takie prywatne mordy w ramach UB, ale 40 lat później SB było już świetnie działającą machiną i mordowano tam na rozkaz.
To oczywiste, że bez impulsu od przełożonych ta czwórka nie tknęłaby ks. Jerzego palcem.
Już w czasie procesu toruńskiego stronie opozycyjnej udało się wykazać w sposób jednoznaczny, że było to działanie resortu, a nie pojedynczych funkcjonariuszy. Nie było wówczas możliwe odkrycie prawdy, ale czterech mecenasów zadbało o to, żeby proces nie przebiegł dla władz zupełnie bezboleśnie.
Niestety, na temat tego, kto wydał wyrok śmierci, oraz tego, jaka gra toczyła się wokół zamordowania ks. Popiełuszki, jesteśmy skazani jedynie na spekulacje. Czesław Kiszczak powiedział wówczas o płk. Pietruszce, że musi on odgrywać rolę tamy dla tej sprawy. Niestety, ta tama wciąż się trzyma i dlatego prawda do dziś nie wypłynęła na jaw.
Na ile prawdopodobny jest trop moskiewski?
Uważam ten wątek za wielce prawdopodobny. Zresztą już w czasie procesu toruńskiego sugerował to w zawoalowany sposób mec. Jan Olszewski, mówiąc, że za zabójstwem ks. Jerzego stoi kraj, który „zna każde polskie dziecko”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.