"Nie taki słodki Tulipan". Odrażająca historia Jerzego Kalibabki

"Nie taki słodki Tulipan". Odrażająca historia Jerzego Kalibabki

Dodano: 
Jerzy Kalibabka, zdjęcie z 2016 r.
Jerzy Kalibabka, zdjęcie z 2016 r. Źródło:Wikimedia Commons / Ja Fryta, CC BY-SA 2.0
„Sweet, sweet Tulipan/ Ja wzdycham grudzień czy maj/ Sweet, sweet Tulipan/ Bez pytań wróć – adres znasz” – słowa piosenki otwierającej cieszący się ogromną popularnością serial „Tulipan,” który nawiązywał do prawdziwych wyczynów Jerzego Kalibabki, dziś brzmią jak ponury żart.

Jerzy Kalibabka przez lata ciekawił, a nawet fascynował. Nazywano go polskim Don Juanem, Casanovą. W wydanej wiosną tego roku książce „Kalibabka. Historia największego uwodziciela PRL” Wiktor Krajewski obnażył jednak mroczne oblicze matrymonialnego oszusta. Jak wyglądał prawdziwy życiorys Jerzego Kalibabki?

Zaczęło się od ryb

Na początku nic nie wskazywało, że młody Jerzy będzie wiódł życie PRL-owskiego Casanovy. Przyszedł na świat w 1956 r. w Kamieniu Pomorskim, mieszkał zaś w położonym nieopodal Dziwnowie. Jego ojciec był rybakiem. Wszystko wskazywało, że syn też zajmie się tą profesją. Od najmłodszych lat towarzyszył ojcu w połowach na kutrze. Jego wyczyny zostały nawet odnotowane w „Kurierze Szczecińskim”, gdzie jako kilkuletni chłopiec pozował z ogromnymi łososiami – został wówczas nazwany „najmłodszym rybakiem Pomorza”. Zaaferowany szlifowaniem umiejętności rybackich nie przykładał się zbytnio do nauki. W tym fachu nie liczył się intelekt, zaś spryt i odwaga. A te cechy Jurek przejawiał już od maleńkości. Sytuacja w domu rodzinnym Kalibabki zmieniła się diametralnie w 1972 r. - wówczas zmarł nagle ojciec Jerzego. Na młodym mężczyźnie spoczął obowiązek utrzymania rodziny. Jednak bez ojcowskiej ręki połowy szły coraz gorzej, a sam Kalibabka coraz częściej zastanawiał się, czy, jego miejsce znajduje się faktycznie na rozpadającym się kutrze, czy gdzieś „w szerokim świecie”. Matka nie chciała jednak słyszeć o tym, by syn zostawił rybackie rzemiosło. W domu wybuchały coraz częstsze awantury. W końcu, w sierpniu 1977 r., po kolejnym połowie Kalibabka przyszedł do domu – i tak jak stał w rybackim przyodziewku i gumiakach – obwieścił, że to koniec łowienia, po czym wyszedł z domu i już do niego nie wrócił.

W 1982 r. podczas wywiadu z Kalibabką, który (w areszcie w Nowym Sączu) przeprowadzał reporter TVP Stanisław Auguścik, sam zainteresowany, tak odniósł się do nieudanej „kariery” rybackiej:

„Gdy straciłem ojca, to zabrakło mi kogoś, kto by mną kierował. Pływałem na tym kutrze, ale każdego dnia czułem, że się duszę. Codziennie jedno i to samo. Były nawet takie chwile, że chciałem krzyczeć: ja chcę żyć! To pragnienie życia było silniejsze ode mnie. Silniejsze od tego, co robiłem”.

Dalej wypadki potoczyły się już bardzo szybko. Kalibabka udał się piechotą do Międzyzdrojów. Tam uwiódł pierwszą kobietę, notabene znajomą kelnerkę z nadmorskiego baru. Krystynie, bo tak miała na imię, wmówił, że to dla niej porzucił kuter, że od dawna jest w niej zakochany. Dziewczyna od razu przyjęła go do siebie. Po dwóch dniach miłosnej sielanki postanowiła rzucić pracę, aby wieść życie pełne przygód u boku narzeczonego. Jednak po powrocie do domu zastała puste mieszkanie i porzucone rybackie gumiaki.

Kalibabka tymczasem wyruszył do Świnoujścia. Tam wdał się z kolei w znajomość z bogatymi siostrami z NRD, które zauroczone nim zostawiły mu nieco pieniędzy i parę drobiazgów zakupionych w Pewexie. Potem kilka tygodni żył z żoną Szweda, który wcześniej skończył wakacje i sam wrócił do swojego kraju. Uwodził i oszukiwał w nadmorskich kurortach kolejne kobiety, aż w końcu trafił do Szczecina. Tam poznał środowisko tamtejszych prostytutek. „Mewki” (tak je wówczas nazywano) zachęciły go do tego, aby został stręczycielem. Oprócz zestawu cennych rad przygotowujących do wejścia w profesję, prostytutki zadbały też o zmianę jego wizerunku. Zmienił fryzurę, zaczął czesać się „na żel”. W jego garderobie pojawiły się skórzane kurki, obcisłe spodnie, modne białe kozaki z wąskimi czubami. Całości dopełniały sygnety na palcach i złoty łańcuch na szyi, który podarowała mu żona inżyniera przebywającego na kontrakcie w Libii.

W Szczecinie próbował też działać jako cinkciarz, ale „praca na ulicy” nie była w jego guście. Gdy z powodu przeziębienia trafił do szpitala postanowił, że od tej pory będzie się skupiał na tym, co mu wychodzi najlepiej – na uwodzeniu i oszukiwaniu kobiet, po czym ruszył w Polskę.

W szerokim świecie

Kalibabka uwodził kobiety, gdzie tylko się dało: w pociągach, restauracjach, kurortach – zarówno górskich i morskich. Wiktor Krajewski w swojej książce wskazał, że szczególnie gustował w nastolatkach w przedziale 15-18 lat. Jego najmłodsza ofiara liczyła zaledwie 14 lat. Najważniejsze było to, aby dziewczęta pochodziły z bogatych rodzin. Najpierw je uwodził, potem okradał. Zazwyczaj nad ranem z domów znikała biżuteria, pieniądze czy inne drogocenne przedmioty. Jak pisała Barbara Czyżewska w artykule: „Kalibabka. Koniec toksycznej legendy”:

„Wśród jego ofiar były dorosłe kobiety – dwudziesto- i trzydziestolatki, ale 90 proc. miały stanowić nastolatki, najczęściej zagubione jedynaczki z zamożnych rodzin, szesnasto-, siedemnastolatki, które, snując marzenia o dorosłości, w jego ramionach mogły poczuć się wyjątkowe i docenione. W kontaktach z wytrawnym uwodzicielem okazywały się też bezbronne, łatwowierne, uzależnione emocjonalnie, zupełnie niezdolne do stawiania granic, zawstydzone i zastraszone, łatwo poddające się szantażowi. Bo Kalibabka z czasem zaczął zmuszać swoje ofiary do rozbieranych zdjęć, które w razie nieposłuszeństwa kobiet miał opublikować lub przekazywać konkretnym osobom”.

Wiele z młodych dziewczyn gwałcił. Krajewski w swojej książę wskazuje, że zmuszał je do stosunku, a następnie solennie przepraszał „nie wiedząc co mu się stało”. Podczas rozprawy sądowej jako linię obrony przyjął natomiast tłumaczenia, że „każda kobieta chce przecież być zgwałcona”. Jak mówił:

„Zacznijmy od tego, że każda kobieta chce być zgwałcona. Gdy je zostawiałem, musiały znaleźć jakieś wytłumaczenie przed sobą i przed innymi. Najprościej było powiedzieć, że Kalibabka zgwałcił. One same chcą być pokrzywdzone, gdyż jest to teraz dla nich najlepsze wytłumaczenie, dlaczego oddały mi się po trzech godzinach znajomości. Powiem krótko – żadnej nie zgwałciłem”.

Wobec kobiet nie stronił od przemocy, wszystkie bez wyjątku traktował instrumentalnie. Sam – jeśli która miała zagościć jego w życiu na dłużej – przypisywał je do określonej kategorii. Pierwszą stanowiły „grzały”, których zadaniem było dotrzymywanie mu towarzystwa, wyszukiwanie i zwabianie nowych potencjalnych ofiar. Drugą grupą były zaś „kocmołuchy” – do ich obowiązków należało gotowanie, pranie, utrzymywanie czystości, a jeśli na świat przyszło dziecko, miały się nim opiekować. Jak patologiczną osobowością był Kalibabka niech świadczy przykład jednego z pseudo-związków z Jarką, którą po trafieniu za kratki określał swoją „prawdziwą miłością”.

W momencie poznania Kalibabki, Jarka miała 16 lat. Już podczas pierwszego spaceru na plaży odbył z nią siłą stosunek. Szantażowana emocjonalnie dziewczyna udała się z nim w rajd po Polsce. Zatrzymywali się w turystycznych miejscowościach, zawsze w prywatnych kwaterach. Kalibabka zamykał Jarkę w pokoju na klucz a sam wyruszał na kolejne eskapady zakończone rabunkami. Jarka, choć coraz częściej doznawała z jego strony aktów przemocy, wciąż trwała przy Kalibabce. Problemy zaczęły się, gdy dziewczyna odkryła, że jest w ciąży. Wtedy Kalibabka znalazł Jarce „opiekunkę”, zaledwie 15-letnią Beatę (którą wcześniej również uwodził i wykorzystał) i zaproponował żeby żyli we troje. Szybko jednak doszedł do wniosku, że nawet w trójkącie jest mu za ciasno i postanowił pozbyć się zarówno ciężarnej Jarki, jak i Beaty. Beatę porzucił na Dworcu Centralnym, potem tak samo zrobił z Jarką, przy czym do rodziców tej ostatniej napisał, żeby „ją odebrali”. Potem, aby wybielić swój wizerunek pisał do Jarki z więzienia pełne patosu i skruchy listy. Kobieta nigdy na korespondencję nie odpowiedziała. Sam Kalibabka przechwalał się nie raz, że ogółem uwiódł ponad 2000 kobiet i spłodził 28 dzieci.

Proces i dalsze życie

Ścigany przez milicję Kalibabka wpadł 15 kwietnia 1982 r. Został zatrzymany w restauracji w Szczawnicy. W areszcie wobec zainteresowania mediów, zachowywał się jak pierwszoligowy celebryta. Jednym z ważnych dowodów w sprawie był jego notes, w którym zapisywał swoje „podboje”. W śledztwie, które prowadziła prokuratura w Nowym Sączu zeznawało przeciwko niemu blisko 200 nastoletnich ofiar. Wartość skradzionych lub wyłudzonych przedmiotów wyceniono na 15 milionów złotych. Ostatecznie postawiono mu 100 zarzutów. Kalibabka został skazany na 15 lat pozbawienia wolności i ponad milion złotych grzywny. Znamiennym jest fakt, że wyrok zapadł w Dzień Kobiet, 8 marca 1984 r.

Wyrok odbywał w zakładzie karnym w Barczewie, do którego wciąż przychodziły listy od zakochanych w nim kobiet. Wciąż też udzielał wywiadów, w którym kreował się na „niewolnika miłości”. Pod koniec 1993 r. został zwolniony z odbywania reszty kary więzienia na skutek amnestii. Choć w więzieniu mocno przytył, stracił kilka zębów i sporo ze swojej urody to wciąż cieszył się powodzeniem u kobiet. Kalibabka zajął się m.in. organizacją pokazów mody. W końcu związał się z nastoletnią modelką Kariną, z którą doczekał się pięciorga dzieci. Potem wrócił do rodzinnego Dziwnowa, gdzie założył kawiarnię. Udzielał się też w mediach. Był gościem „Rozmów w toku” czy programu „Seks bez tajemnic”. Prowadził nawet szkolenia ze sztuki uwodzenia. Zmarł 13 marca 2019 r. na zawał serca, został pochowany w rodzinnym Dziwnowie.

Czytaj też:
Zdzisław Najmrodzki. Król złodziei PRL. Jak przez lata ośmieszał milicję?
Czytaj też:
Napad na bank w Wołowie. Zbrodnia doskonała?
Czytaj też:
Ted Kaczynski. Kim był słynny "Unabomber"?

Źródło: DoRzeczy.pl