Filozof Tzvetan Todorov badający stosunek Hiszpanów do Indian Ameryki Środkowej i Południowej zwracał uwagę na kompletny brak kontroli prawnej, politycznej i społecznej nad ich postępowaniem. U oddalonych od macierzystego kraju o 5 tys. km konkwistadorów rodziło to mordercze instynkty, potęgowane patologiczną żądzą złota. Nienawiść do Indian wzmacniała jeszcze niezrozumiała dla Europejczyków indiańska fascynacja masowymi ofiarami z ludzi, śmiercią, kaleczeniem, kanibalizmem. „Składając swoje nikczemne ofiary, oddają cześć diabłu, którego uważają za swojego boga, i wierzą, że nie mogą złożyć żadnego lepszego daru niż ludzkie serca” – pisał świadek konkwisty Diego Durán. 500 lat później James George Frazer – autor słynnej „Złotej gałęzi” – opisał aztecką religię jako „okrutny system ofiar ludzkich, najokrutniejszy z wszystkich nam znanych” (wypowiedział to przed narodzinami totalitaryzmu). Wspomniany wyżej Todorov nie wahał się nazywać zaś azteckich poczynań „zbrodnią religijną”.
Śmierć boga
Ze świadectw wyłania się taki obraz: młodego, pięknej urody wojownika Aztekowie pochwycili rok temu w czasie jednej z wojen toczonych z sąsiadami. Oszołomionego ciosem drewnianej pałki ponieśli ku stolicy – Tenochtitlan. Gdy wydobrzał, nie wtrącili go jednak do lochu ani nie posłali na katorgę. Przeciwnie, zaczęli traktować z wszelkimi honorami. Codziennie serwowali mu mięso, dali złote ozdoby i szaty, na które ledwo było stać samego króla. Stał się inkarnacją boga. Pod eskortą przechadzał się po ulicach, grając na flecie i wąchając kwiaty. Matki podtykały mu niemowlaki, by je błogosławił, a mijani mieszczanie rzucali się na ziemię i mamrocząc modły, lizali uliczny pył wpatrzeni w młodzieńca z psim oddaniem. Miał wszystko, czego zapragnął, łącznie z najpiękniejszymi dziewczynami biegłymi w arkanach miłości. Tak minęło 11 miesięcy. Pod koniec kwietnia eskorta zabrała go łodzią na Górę Rozstania, gdzie wznosiła się piramidalna świątynia, jakich wiele w mieście. Bóg wszedł po schodach, łamiąc po kolei swoje flety. Na szczycie czekali na niego kapłani, mężowie żyjący w celibacie, pełni wielkiej łagodności i pobożności, których uszy wisiały w strzępach od rytualnych samookaleczeń. Ucapili nagle jeńca i momentalnie rozciągnęli na kamiennym ołtarzu. Najstarszy z nich wprawnym i silnym ruchem wraził w pierś młodzieńca krzemienny sztylet. Mężczyzna zawył. Jego umięśnione i piękne ciało wygięło się w konwulsjach, ale trzymali je mocno. Drugie cięcie noża rozerwało przeponę i chwilę potem żylaste ramię kapłana zniknęło w okrutnej ranie, wyrywając z trzewi bijące jeszcze serce. Mistrz ceremonii uniósł je ku słońcu – dawcy życia. Kapłani z szacunkiem znieśli zwłoki ku wodzie. Tam odcięli głowę i nadziali ją na włócznię. Bóg nie umarł jednak. Tego samego dnia w strojne szaty ubrano kolejnego młodzieńca, który przez rok cieszyć się będzie życiem boga.
Czciciele śmieci
Powyższa ceremonia obrazująca śmierć i zmartwychwstanie boga Tezcatlipoca była tylko jedną z wielu ohydnych orgii znanych z Ameryki prekolumbijskiej. Ofiary z ludzi składano od północnych prerii, przez góry Meksyku i dżungle Majów, do płaskowyżów Inków. Do naszych czasów zachowały się setki dowodów: zgruchotane szkielety, mumie, rysunki, rzeźby i opisy ówczesnych świadków – zarówno konkwistadorów, jak i Indian, których relacje ci pierwsi spisywali.
Czytaj też:
Piktowie - dziki lud z północy Brytanii, postrach Rzymian
Z tych wszystkich ludów w metodycznym podejściu i liczbach prym wiodą oczywiście Aztekowie. Sami niezbyt liczni, zmusili w XV w. okoliczne ludy i miasta do płacenia trybutu, tworząc imperium sięgające Zatoki Meksykańskiej. Tylko w czasie jednego święta konsekracji Wielkiej Świątyni w Tenochtitlan kapłani mieli wyrwać serca 80 tys. nieszczęśników. Liczba ta, jako że powstała po hiszpańskim podboju, jest przez badaczy podważana. Skłaniają się oni ku około 4 tys. ofiar. Rocznie zaś miało w Tenochtitlan być składanych 20 tys. ludzi, co istotnie czyni ową religię najbardziej krwiożerczą.
Aztecki rok, podzielony na 18 miesięcy, obfitował w wiele okazji do organizowania krwawych ceremonii. Każda z nich poświęcona była któremuś z bóstw meksykańskiego panteonu, ale prym wiedli tu Tezcatlipoca (bóg-władca), Huitzilopochtli (słońce) i Tlaloc (deszcze). Najbardziej klasyczną formą zabijania było wyrwanie serca na wzór tego z inkarnacji Tazcatlipoca. Podczas obrzędu zgromadzony u stóp piramidalnej świątyni tłum śpiewał, grał na fletach i tańczył, poddając się przy tym samookaleczeniom. Wysmarowane kredą ciała ofiar podczas zwykłych uroczystości nie były tak uroczyście znoszone jak w przypadku zmartwychwstania – zrzucano je ze schodów do stóp zakrwawionej piramidy, po czym ćwiartowano, by je zjeść. Mięsa starczało oczywiście tylko dla wojowniczej arystokracji i kapłanów. Wnętrzności rzucano zwierzętom, głowy wystawiono na pikach, zaś serca zostawały na górze w płonących misach trzymanych przez posągi bóstw.
Oprócz tego ludzie byli paleni żywcem. Jeszcze zipiących wyciągano z płomieni ku ołtarzowi, by tam wyrwać ich serca. Ofiary były topione (młode kobiety), duszone, zrzucane z wysokości, tłuczone maczugą po głowie, dekapitowane, zabijane w nierównej walce znanej ze starożytnego Rzymu, przeszywane strzałami z łuku. U Majów nawet gra w piłkę mogła skończyć się krwawo. Zawodnik jednej z drużyn był zabijany przez odcięcie głowy, przy czym niekoniecznie musiał należeć do przegranej drużyny.
Czytaj też:
Wandalowie dwa razy zdobyli Rzym i założyli państwa w Hiszpanii oraz w Afryce
Po złożeniu ofiary kapłani zrywali skórę ofiar i sami ją przyodziewali, choćby była dla nich zbyt ciasna. Tak było w przypadku święta kukurydzy, gdy zabijano najpiękniejszą nastolatkę w mieście przez dekapitację. Kapłan wciśnięty w skórę dziewczyny tańczył przez całą procesję, ale zdarzały się sytuacje, w których nosili oni owe odrażające utensylia przez kilka dni.