Familok stał się jednym z symboli Górnego Śląska. Typowy ceglany robotniczy dom z czerwonym oknem stanowi wciąż nieodłączny element śląskiego krajobrazu. Jest on tłem zdjęć i filmów, a także jednym z bohaterów książek o tym regionie.
Skąd wzięły się familoki?
Sama nazwa „familok” wywodzi się z niemieckich słów Familien-Haus albo Familien-Block, czyli „blok rodzinny”. Pierwsze domy robotnicze powstały na przełomie XVIII i XIX wieku wraz z rozpoczęciem ery przemysłowej na Śląsku. Były to skromne domostwa budowane w pobliżu królewskich hut w Gliwicach i Chorzowie. Przez kolejne dekady przy nowych zakładach stawiano oszczędne, proste ceglane domy. Od połowy XIX wieku zaczęły powstawać kolonie robotnicze na wielką skalę przy kopalniach, hutach i fabrykach. Przez ponad sto pięćdziesiąt lat w regionie zbudowano przeszło dwieście kolonii robotniczych. Powstawały one także w Zagłębiu, Rybniku, Zawierciu oraz Częstochowie. Były nieodłącznym elementem ery industrialnej również w innych ośrodkach przemysłowych w Europie Zachodniej i Polsce, szczególnie w Łodzi, gdzie domy robotników nazywano famułami.
Czemu powstawały familoki? Hutom i kopalniom potrzebne były ręce do pracy. Wielu robotników musiało codziennie przejść do nich długie dystanse, czasami po kilkanaście kilometrów. Budując domostwa, starano się ściągać pracowników z okolicznych wsi, Galicji czy rolniczych okolic Opola i Dolnego Śląska. Zarządy zakładów zauważyły, że domy robotnicze pomagały przyciągnąć i utrzymać na dłużej pracowników, którzy byli tak potrzebni do funkcjonowania hut i kopalń. Dzięki koloniom zmniejszała się fluktuacja robotników, a rodziny górnicze przywiązywały się do zakładów przez pokolenia. Ustawa osiedleńcza i budowlana uchwalona w Prusach w 1904 roku nakładała na koncerny obowiązek zadbania o mieszkania dla pracowników. Budynki musiały być podłączone do kanalizacji i wodociągów, a w koloniach pracodawcy byli zobowiązani do zasponsorowania budynku szkolnego dla dzieci.
Familoki były budowane dla robotników zakładów przemysłowych. Miały one przywiązać ich do jednego pracodawcy na całe życie. Metalowe plakietki na familokach przypominały mieszkańcom, do kogo należał dany budynek. Dla urzędników powstawały domy o wyższym standardzie, zwane beamciokami (od niem. Beamtenhaus). Dla młodych samotnych mężczyzn, którzy tłumnie przybywali do pracy, budowano przy kopalniach hotele robotnicze, zwane schlafhausami albo wulcami. Kolonie były budowane w różnych stylach architektonicznych. Domy robotnicze różniły się od siebie kształtem, materiałem i standardem. Najtańszym i najczęstszym rozwiązaniem były ceglane domy w zabudowie koszarowej, które mogły pomieścić od kilku do kilkunastu rodzin. Takie właśnie budynki powstały w kolonii Borsiga w zabrzańskich Biskupicach. Zupełnie inaczej było w przypadku kolonii Piaski w Czeladzi i Ficinus na Wirku, gdzie do budowy domów wykorzystano kamień wapienny i piaskowiec. Z czasem koncerny zaczęły zatrudniać architektów, którzy projektowali coraz bardziej dopracowane kompleksy. Wielu z nich starało się podnieść standard życia mieszkańców, odwołując się do popularnej na początku XX wieku idei miasta ogrodu. Tereny zielone miały duże znaczenie w planowaniu osiedli między innymi w Knurowie, Czerwionce, na Giszowcu i Zandce, gdzie pomiędzy domami ulokowano ogródki i małe zielone przestrzenie. Czerwień cegły idealnie komponowała się z kolorem liści.
Na Śląsku krąży żartobliwa anegdota, zgodnie z którą można poznać po oknach, kto mieszka w danym domu: w mieszkaniach z czerwonymi oknami żyją górnicy, z zielonymi — hutnicy, z białymi zaś — gorole (to takie dość pejoratywne określenie na ludzi spoza Śląska;)). Czerwone okno z siedzącą przy nim omą to jeden z symboli regionu. Skąd wzięła się tradycja malowania framug okiennych, obecnie trudno już powiedzieć, ale zwyczaj przetrwał i wciąż wielu mieszkańców odnawia swoje okna czerwoną czy zieloną farbą.
Niniejszy tekst to fragment książki Kamila Iwanickiego, „Familoki. Śląskie mikrokosmosy”, wyd. Editio
Czytaj też:
Drugie powstanie śląskie. Polacy domagali się sprawiedliwości i równego traktowaniaCzytaj też:
Jan Kowalewski – genialny kryptolog. Mało znany bohater Bitwy Warszawskiej
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.