Tymczasem na zachodzie centralne ogrzewanie i kaloryfery trafiały pod – symboliczne już wtedy – strzechy. Z centralnego ogrzewania indywidualnych domów korzystali oczywiście bogaci, ale szybko zaczęły powstawać całe sieci gwarantujące ciepło wszystkim mieszkańcom miasta. Pierwsza z nich powstała już w 1877 r. w mieście Lockport nieopodal Nowego Jorku i w przeciągu kilkunastu lat jej właściciele zaczęli ogrzewać kilkadziesiąt miast Stanów Zjednoczonych i Kanady, także tych największych, takich jak Nowy Jork i Chicago. Był to system dość prymitywny, ale praktycznie jedyny działający przez następne półwiecze: betonowymi rurami przesyłano bezpośrednio do mieszkań rozgrzaną parę wodną.
Mniej więcej w tym samym czasie powstawały miejskie elektrownie – z reguły napędzane turbinami parowymi. Ich właściciele doszli do wniosku, że gorącą wodę – produkt uboczny wytwarzania prądu – można sprzedać do ogrzewania mieszkań. W okresie międzywojennym pojawiły się takie właśnie miejskie systemy grzewcze, jednak prawdziwy sukces odniosły dopiero po II wojnie światowej.
Od kotłowni do sieci ciepłowniczej
II wojna światowa przyniosła zniszczenia i gospodarkę centralnie sterowaną – nie tylko zresztą w państwach bloku wschodniego. Odbudowa miast dała możliwość zbudowania wielkich sieci ciepłowniczych, centralnie sterowana gospodarka – budowę wielkich elektrociepłowni. Przyniosło to olbrzymie oszczędności, istotny był również aspekt ekologiczny – choć wówczas nazywano to „poprawą warunków życia w mieście”. Tysiące małych kotłowni domowych zamieniano w jedną olbrzymią, którą wyprowadzano daleko za granice miasta. Jak potrzebna była ta zmiana, udowodnił wielki smog londyński w grudniu 1952 r. – zimna i bezwietrzna pogoda w połączeniu z setkami tysięcy indywidualnych pieców i kotłowni przyniosła śmierć ok. 10 tys. londyńczyków.
Sieci ciepłownicze powstawały w Skandynawii, Niemczech, Europie Środkowej i Wschodniej oraz w nowych, prężnych państwach. Największe są – oczywiście – w Moskwie i Petersburgu, kolejna – w Seulu. W pierwszej dziesiątce – którą zamyka Nowy Jork – znajdują się również stolice państw skandynawskich, Bukareszt i Berlin. Miejsce czwarte – zaszczytne – należy do Warszawy.
W Polsce połowa mieszkań korzysta z komunalnych sieci ciepłowniczych. To wartość wyższa niż w większości państw europejskich i korzystna dla środowiska. Lepsze pod tym względem są jedynie Islandia, czerpiąca niemal całą swoją energię ze źródeł geotermalnych, i niewielka Dania. Największa elektrociepłownia w Polsce – i druga lub trzecia na świecie – znajduje się w warszawskich Siekierkach. W czasie umiarkowanych mrozów zużywa 10 tys. ton węgla – około czterech pociągów – na dobę. Pobierana z Wisły woda jest zamieniana w parę o temperaturze przekraczającej 500 st. C, para napędza turbiny wytwarzające prąd, a po schłodzeniu trafia do miejskiej sieci ciepłowniczej.
Duże sieci ciepłownicze mają swoje wady wynikające zresztą właśnie z dużej skali – wymagają nakładów finansowych, trudno nimi zarządzać oraz mają tendencje do tworzenia monopoli i dyktowania wysokich cen. Nie to jest jednak istotne dla ich przyszłego funkcjonowania, ale zmiany zachodzące w świecie. Ekolodzy przestrzegają przed nieco abstrakcyjnym globalnym ociepleniem i dużo bliższym smogiem. Inżynierowie twierdzą, że ogrzewanie wodne jest nieefektywne. Ekonomiści przestrzegają przed wzrostem cen węgla i gazu ziemnego. Najprawdopodobniej stoimy u progu wielkich zmian, które zajdą zarówno w naszych mieszkaniach, jak i w elektrociepłowniach, i to dosłownie na naszych oczach.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.