„Chiny są zupełnie inne, niż to głoszą fachowcy od Chin” – od tych słów zaczyna się książka Leszka Ślazyka. W takim razie, jakie jest Państwo Środka i dlaczego tak inne od powszechnych wyobrażeń? Na to pytanie, na pond 400 stronach, stara się odpowiedzieć Leszek Ślazyk.
„Chiny według Leszka Ślazyka”
Autor rozpoczął swą przygodę z Chinami w 1994 roku. Jak pisze, był to przypadek. Jego firma miała rozpocząć współpracę z Chinami i ktoś musiał tam jechać. Padło właśnie na Leszka Ślazyka. Pomimo, że trafił do Chin przypadkiem, widać, że Chiny go zafascynowały. Autor z pasją opowiada o swoich przygodach związanymi z Chinami, o tym, czego sam doświadczył i co widział. Opisuje także Chińczyków, ich stosunek do ludzi innych kultur, a także ich podejście do życia, prowadzenia biznesu i różnych codziennych spraw.
Być może wielu naukowców specjalizujących się w kwestiach chińskich nie spojrzy na tę książkę łaskawym okiem. To możliwe, gdyż Leszek Ślazyk nawet nie ukrywa, a wręcz otwarcie mówi o tym, że jego znajomość Chin nie ma nic wspólnego z uniwersytetem i wielogodzinnym studiowaniem archiwów. Wiedza autora jest za to czysto praktyczna – to obserwacje, rozmowy z ludźmi. Ślazyk wyjeżdżał do Chin wielokrotnie, jak sam zaznacza– przez ostatnie dwie dekady spędził tam więcej czasu, niż w Polsce. To pozwoliło mu uzyskać unikalną perspektywę. Ślazyk miał bowiem okazję obserwować przemiany, jakie zachodziły (i zachodzą) w Państwie Środka przez ostatnie 25 lat. W książce „Chiny” właśnie o tych przemianach pisze.
Książka podzielona jest na liczne (ponad 30) krótkie rozdziały. Trzeba przyznać, że autor ma lekkie pióro, a książka napisana jest ciekawie i czyta się ją dobrze. Obok poruszania poważnych tematów, takich jak polityka zagraniczna Chin, relacje ze Stanami Zjednoczonymi czy budowa stref wpływów na całym świecie, Autor przytacza także wiele anegdot. Opowiada również o własnych doświadczeniach (mniej i bardziej zabawnych oraz tych całkiem poważnych), a także o tym, jak osobiście miał okazję doświadczyć efektów różnorodnych reform przeprowadzanych przez władze Chin. Jedną z takich reform jest „rewolucja toaletowa”, która – choć może wydawać się zabawna – ma dla życia codziennego milionów Chińczyków kolosalne znaczenie.
Książka Leszka Ślazyka jest warta polecenia. W dzisiejszym świecie, kiedy coraz więcej mówi się o Chinach oraz ich wpływie na każdy aspekt otaczającej nas rzeczywistości, warto to państwo lepiej poznać. Między innymi po to, aby wyrobić sobie własną opinię na temat tego, „czy Chiny faktycznie dążą do władzy nad światem”, a jeśli tak – to w jaki sposób tego dokonają.
Chińska rewolucja toaletowa
- fragment książki Leszka Ślazyka „Chiny”, wyd. Fronda
W 2015 roku, w drugim roku sprawowania urzędu przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej przez Xi Jinpinga ogłoszono w Chinach rządową kampanię mającą na celu „poprawę warunków sanitarnych w Chinach kontynentalnych”. Xi Jinping, sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin, osobiście ogłosił, że Chiny zamierzają poprawić warunki sanitarne toalet publicznych, zwłaszcza tych dostępnych w pobliżu różnego rodzaju atrakcji turystycznych. Głównie dlatego, że na ich stan od dawna narzekali zagraniczni podróżni, a to po prostu oznacza, że ówczesny stan chińskich toalet publicznych szargał wizerunek Chin i Chińczyków. Hasło „rewolucja toaletowa” pojawiło się w tym samym 2015 roku w „Słowniku nowych terminów Xi Jinpinga” Biura Informacyjnego Rady Państwa. Tu zostaje wyjaśniona prawdziwa przyczyna i cel uruchomienia tej specyficznej kampanii: „Wraz z modernizacją rolnictwa i nowym budownictwem wiejskim lokalne rządy zapewniają mieszkańcom wsi dostęp do higienicznych toalet” (…).
Po ogłoszeniu kampanii przez Xi w latach 2015-2017 w Chinach wybudowano ponad 68 tys. nowych publicznych toalet. W 2017 r. zaplanowano budowę dodatkowych 64 tys. toalet publicznych, głównie na obszarach miejskich. W tym samym roku kampania została rozszerzona geograficznie, o prowincjonalne tereny wiejskie w celu poprawienia złego stany sanitarnego na tych obszarach, gdzie niehigieniczne warunki w wiejskich toaletach mogą powodować rozprzestrzenienie się chorób takich jak malaria.
W ciągu pięciu lat, czyli pomiędzy 2015 a 2020, wyremontowano i wybudowano w Chinach w sumie ponad 10 milionów toalet publicznych, głównie na obszarach wiejskich. Tylko w 2019 roku na ten cel przeznaczono 7 miliardów juanów, czyli niemal 4 miliardy złotych. Cztery. Miliardy. Na toalety. Oprócz infrastruktury fizycznej, namacalnej zbudowano tę cyfrową. Otóż w Chinach pojawiła się Urban Public Toilet Cloud, aplikacja, dzięki której możemy natychmiast dowiedzieć się, gdzie w pobliżu znajdziemy toaletę publiczną, jak tam wygląda z papierem toaletowym, czy jest kabina dla niepełnosprawnych, czy jest wydzielone miejsce, gdzie można przewinąć dziecko, jakie są ewentualne ceny obowiązujące w danej toalecie (…).
Rzecz może wydawać się zabawna, ale inicjatywa formowana przez Xi Jinpinga spotkała się z bardzo dużym i życzliwym odzewem ze strony wielu środowisk zarówno w Chinach, jak i poza ich granicami. Okazało się bowiem, że nawet w dużych miastach nieucywilizowane toalety są powodem wielu zupełnie nieoczekiwanych, zaskakujących problemów. Otóż toalety właśnie okazały się jednym z czynników powodujących niechęć uczniów, zwłaszcza dziewczynek, do chodzenia do szkoły. Rodzice dzieci, świadomi stanu sanitariatów, instruowali swe pociechy, aby te nie korzystały ze szkolnych ustępów, bo grozi to wieloma chorobami. Dzieci więc nie korzystały. Ale – pamiętajmy – dzieci przebywają w szkole od ósmej rano do szesnastej lub siedemnastej. Wiele dzieciaków zaczęło cierpieć na poważne problemy zdrowotne wynikające z powstrzymywania się od korzystania z toalet. Nie było to zjawisko marginalne.
Rewolucja toaletowa ma dla mnie wymiar wielce symboliczny. Pokazuje, jak złożone są dzisiaj Chiny, ile w nich paradoksów. Widzą Państwo – tu w XXI wieku trzeba wprowadzać działania, które w zacofanej Polsce wprowadzano w okresie międzywojnia, 100 lat wcześniej. To jest przykład zapóźnienia Chin. Takiego cywilizacyjnego, takiego społecznego, kulturowego. To jeden z wymiarów wielu zapóźnień, z którymi Chiny i Chińczycy muszą się zmagać od lat 70 XX wieku. To również przykład rozwarstwienia społecznego, cywilizacyjnego pomiędzy chińską wsią a chińskimi miastami. Przecież na wsi wciąż mieszka ponad połowa Chińczyków. Takie rozwarstwienie jest rosnącym wyzwaniem chińskich władz. Mamy tu też przykład – jeden z naprawdę wielu – że co zadeklarowane, to zrealizowane. Nie zawsze perfekcyjnie, nie zawsze idealnie, ale co powiedziano, to się robi. Przy czym z każdego zakamarka takiego projektu wychodzi skala. Skala wyzwań, skala finansowa, skala ludzkiego zaangażowania w realizację projektu. Wszystko trzeba przeliczać w milionach i miliardach.
Ale mamy tu jeszcze innych aspekt, czyli swoistą odwagę cywilną głowy państwa. „Rewolucja toaletowa” brzmi śmiesznie, groteskowo, a mimo to jej twarzą staje się Xi Jinping. Do tego wraca do tematu cyklicznie, podtrzymuje go zarówno w dyskusji publicznej, jak w strukturach partyjnych. To przecież nie jest spójne z obrazem człowieka, który ma być nadwrażliwy w kwestii swojego wizerunku publicznego. „Rewolucja toaletowa” versus porównanie z Kubusiem Puchatkiem. Umówmy się, to pierwsze niesie ze sobą znacznie więcej niezręcznych skojarzeń, nie mniej niezręcznych niż moja wizyta w dworcowej toalecie w miejscowości Hangzhou.
Czytaj też:
Przełom w medycynie. Jak XIX wiek zwyciężył wiele choróbCzytaj też:
Enigma. Polacy złamali szyfry i dokonali niemożliwegoCzytaj też:
Człowiek zagadka – ogień i woda. Wojciech Kilar