Uczcić Norwida w jego jubileuszowym roku nie jest, jak się wydaje, trudno. Chociaż w jego biografii najmniej heroicznych zrywów, najmniej konkretów wkuwanych przez pokolenia maturzystów – coś tam jednak w pamięci zbiorowej się utrwaliło. Może nie mickiewiczowski Nowogródek, „Jak mnie, dziecko, do zdrowia powróciłaś cudem”, Wilno obu wieszczów, Ziemia Święta Słowackiego i Konstantynopol Mickiewicza, kilka faktów jednak powtarzanych jest przez filologów i nauczycieli z wytrwałością. Wyjazd z międzypowstaniowej Kongresówki, więzienie polityczne w Berlinie, nieszczęśliwą miłość do Marii Kalergis, żeglugę przez Atlantyk, starość w Domu św. Kazimierza – tych kilka klocków wystarczy, by złożyć scenariusz.
A skoro tak, nie powinno być trudne nakręcenie filmu dokumentalnego. Zdjęcia rękopisów, trochę rysunków (można je znaleźć na portalu polona.pl, świetny album ukazał się ostatnio nakładem oficyny Pewne Wydawnictwo), ze dwóch profesorów, objaśniających meandry życia poety – i można kręcić.
Pewnie powstało sporo podobnych filmików, sporo wystaw okolicznościowych, na których umieszczono trochę reprodukcji i kilka tomów różnych wydań Norwida. Można sobie wyobrazić z ja gryzącą ironią potraktowałby podobne rozwiązania sam bohater takich produkcji, bezlitosny w swoich szkicach wobec konkurów, sejmiku czy zgoła „zebrania emigracyjnego” (trzech jegomościów w bokobrodach i z zakolami pieni się na mównicy z mapą Europy w tle).
Na szczęście nie widziałem zbyt wiele tego rodzaju konfekcji edukacyjnej. Trafił za to w moje ręce film „Polska Norwida” Jarosława Mańki i od pierwszych scen nie miałem wątpliwości, że widzę coś wyjątkowego. Nie wykluczam, że zrealizowany przez Muzeum Historii Polski, blisko godzinny film trwale poszerza formułę tak, wydawałoby się, wąsko zdefiniowaną jak „dokumentalny film biograficzny” – podnosząc przy okazji poprzeczkę kolejnym producentom..
Oczywiście, scenarzysta Marek Stremecki musiał poprowadzić narrację po szlaku, który wytyczony został przez podstawowe fakty: rodowód Norwida i jego parantele, dworek we wsi Laskowo-Głuchy, wczesna śmierć matki, przeprowadzka do Warszawy w roku powstania listopadowego. Tu i w dalszych sekwencjach „Polska Norwida” wiernie oddaje porządek podróży i publikacji poety, bo przecież w filmie biograficznym nie może być inaczej.
Co jednak uderza od pierwszych scen, to swoboda, z jaką te „dane do portretu” są przetwarzane, dyskutowane i sekwencjonowane. Różnica między „Polską Norwida” a typową, kolejną publikacją biograficzną jest taka, jak między uczniem drugiej klasy szkoły muzycznej, który gra Chopina wybierając klawisz-po-klawiszu, męcząc się, myląc i drewnianymi palcami sięgając po kolejne nuty – a wirtuozem, który gra z pamięci, pozwalając sobie na autorską interpretację, na radość wykonania.
Być może przyczynił się do tego dobór rozmówców, elity polskich norwidologów. Po „Warszawie Norwida” oprowadza nas prof. Wiesław Rzońca, po „Paryżu Norwida” – prof. Wiesław Masłowski; w Krakowie honory domu pełni Radosław Krzyżowski, aktor Teatru Słowackiego i Teatru Starego, użyczający też swojego głosu większości „offowej” narracji. O obrazach, akwarelach i grafikach Norwida opowiadają związana z KUL dr Edyta Chlebowska oraz dr Adam Cedro, założyciel oficyny Pewne Wydawnictwo. Profesorowie Józef Fert i Wojciech Kudyba zastanawiają się nad wizją i wyobraźnią poetycką artysty, po opactwie w Mogile, zwiedzonym przez Norwida podczas podróży do Krakowa kieruje kroki operatora ojciec Maciej Majdak.
Swobodę wypowiedzi badaczy, fakt, że dzielą się z kamerzystą i z widzami swoją pasją, najłatwiej prześledzić w poszczególnych ujęciach. Ot, przykład: o zaangażowaniu Norwida w warszawskie spiski przełomu lat 30. i 40. XIX wieku mówi się zwykle półgębkiem, bo też niewiele zachowało się danych źródłowych. Wiadomo (ze wspomnień samego poety), że „odprowadzał z kolegami do rogatek jadących na katorgę”, że najpewniej znalazł się w tłumie, obserwującym ze zgrozą egzekucję Artura Zawiszy, że wiedza o pozostawaniu w kręgu zainteresowania policji śledczej przyczyniła się do decyzji o wyjeździe z Warszawy w roku 1842.
Wiadomo też, że przyjaźnił się z Karolem Levittoux: słuchaczem kursów prawniczych, działaczem Stowarzyszenia Ludu Polskiego, więźniem Cytadeli, który w obawie przed wydaniem współtowarzyszy zdecydował się na samobójczą śmierć. Norwidowi zawdzięczamy słynną relację o śmierci Levittoux zawartą w liście do Zygmunta Krasińskiego („kląkł na łóżku z twardych desek powrozami słomianymi okręconych – pod one deseczki świecę postawił; wolno zapaliły się powrozy kręcone ze słomy. Jak wieczność długo musiały się rozżarzać, nim zaczęły śmierć zadawać”), wiadomo też, że najlepiej może znane wersy poety („Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnej, / Wokoło lecą szmaty zapalone…”), które padają w dramacie „Za kulisami” z roku 1866, są echem tragicznej śmierci konspiratora. Zwykle jednak ta znajomość traktowana jest jako drugorzędna, szczególnie wobec skali kontaktów i przyjaźni poety, znającego wpierw „całą Warszawę”, potem „cały Paryż”, w międzyczasie zaś „cały Rzym”.
W filmie ofierze Levittoux, znaczeniu, jakie miała ona dla Norwida i jej echom w jego twórczości (również w twórczości innych, których osmaliła tamta śmierć, jak choćby Przemysława Gintrowskiego) poświęcono kilka minut – nie tak wiele, w skali filmu jednak jest to blisko jedna dziesiąta. Ważny wybór, poważna część opowieści.
Może dlatego, że film traktuje nie tyle o „całym życiu Norwida”, co o „Polsce Norwida”? O tym, jak poeta doświadczał kraju, ale i tak jak to doświadczenie stawało się udziałem innych, często bardzo późnych jego czytelników: pokolenia Kolumbów, młodszych od nich o kilka lat powojennych partyzantów i konspiratorów czy seminarzystów z rocznika Karola Wojtyły.
Jest to opowieść o Polsce marzeń i oczekiwań Norwida bardziej nawet niż o Polsce rzeczywistej. „Polska Norwida byłaby pięknym, mądrym i dobrym krajem” – mówi w jednej z pierwszych scen filmu ze smutnym uśmiechem dr Adam Cedro. O tym, czego oczekiwał Norwid, jakiego chciał kraju i jego obywateli, jakie stawiał im zadania, jak niechętny był porzucaniu odpowiedzialności za Polskę – ale i zamykaniu się w pancerzu mesjanizmu, który miał za herezję.
Jest to jednak – i to może największe zaskoczenie tego filmu – opowieść o rzeczywistej Polsce, sfotografowanej z czułością, z kunsztem i z rozmachem. Przyzwyczajeni do bieda-filmów edukacyjnych, z kamerą prowadzoną z ręki, do krótkich, reporterskich ujęć, przeżyjemy szok – a potem zaczniemy oglądać sceny z „Polski Norwida” raz i drugi, lekceważąc nawet płynący z offu komentarz, tak świetne są ujęcia choćby z drona, pilotowanego na użytek filmu przez trio operatorów: Dominika Piątka, Izabelę Głogowską i Rafała Pogodę. Uderza przejrzystość i dynamika kadrów: te świetliste ujęcia musiały zostać poddane solidniejszej niż zwykle obróbce. Uroda małopolskich miast, podkrakowskich kościołów, mazowieckich dworków, leśnych przecinek została wydobyta w sposób, z jakim rzadko można się zetknąć w filmach niefabularnych. Bardzo dynamiczne kadrowanie, elastyczne przejścia od panoramy do szczegółu wraz podkładem muzycznym skomponowanym na potrzeby filmu to rozwiązania niespotykane w tego rodzaju produkcjach. Widzowie oglądający „Polskę Norwida” mogą poczuć się jak na seansie filmowym z zupełnie innej kategorii: te ujęcia kojarzyć się mogą z filmami Terence’a Malicka lub Petera Jacksona. „Norwid – superprodukcja”? Tego jeszcze nie było.
Premiera filmu "Polska Norwida" odbędzie się dziś, o godzinie 16 na kanale YouTube Muzeum Historii Polski.