5 listopada 1918 r. nad Lwowem pojawił się samolot Hansa-Brandenburg z biało-czerwonymi końcówkami skrzydeł. Jego załogę stanowili por. Stefan Bastyr i porucznik obserwator Janusz de Beaurain. Był to pierwszy lot bojowy polskiego lotnictwa. Od początku listopada trwały walki między Polakami i Ukraińcami we Lwowie, rozpoczynające pierwszą wojnę niepodległej Polski – z Zachodnioukraińską Republiką Ludową. 2 listopada, przełamując opór austriackiego komendanta lwowskiego lotniska Lewandówka, polscy piloci zajęli hangary i zaczęli przygotowywać samoloty do użytku. Odparto, przy pomocy kilkuosobowego patrolu oraz mieszkańców wsi Lewandówka, atak Ukraińców. Trzeba było jednak też – jak pisał Marian Romeyko w księdze „Ku czci poległych lotników” – poskromić „podmiejskie szumowiny”, które zamierzały grabić składy na lotnisku i kasyno oficerskie.
Bastyr i de Beaurain dostali od dowództwa obrony Lwowa rozkaz zaatakowania stacji Persenkówka. Nadlatywali nad nią dwa razy, zrzucając 15-kilogramowe bomby. Trzeci lot, rozpoznawczy nad Lwowem, mający ustalić stanowiska ukraińskie, wykonali pilot Stefan Bastyr i obserwator Władysław Toruń. Ten ostatni, wraz z pilotem Stefanem Stecem, bombardował pozycje ukraińskie na Wysokim Zamku i w Cytadeli. 12 listopada Stec poleciał przez Kraków do Warszawy, gdzie w Belwederze złożył 15 listopada Józefowi Piłsudskiemu raport i prośbę o pomoc dla Lwowa.
Dwa tygodnie później osobisty znak, który Stec malował na swych samolotach jeszcze w czasie służby w lotnictwie Austro-Węgier, został przyjęty rozkazem z 1 grudnia 1918 r. szefa sztabu generalnego Wojska Polskiego, jako znak lotnictwa wojskowego. Była to biało-czerwona szachownica.
Amerykanie w Eskadrze Kościuszkowskiej
Świadkiem, ale także – według własnych słów – uczestnikiem walk o Lwów, które trwały do wiosny 1919 r., był amerykański pilot Merian Cooper, członek Amerykańskiej Administracji Pomocy, która dostarczyła Polsce wielkiej pomocy humanitarnej, głównie żywnościowej. Cooper znalazł się w pierwszym pociągu z żywnością, który dotarł do walczącego Lwowa, i był w tym mieście przez kilka miesięcy
Po zakończeniu swojej misji Cooper postanowił zorganizować inną pomoc dla Polski. Zwolnił się z armii amerykańskiej i wstąpił jako ochotnik do armii polskiej, pociągając za sobą siedmiu innych pilotów amerykańskich.
Tomasz Goworek, autor książki o samolotach myśliwskich, którymi latali Polacy, dość lekko pisze, że amerykańscy piloci ochotnicy byli tymi, którzy „spóźnili się na wojnę”, a w Polsce chcieli zaznać przygody. Jest to najwyżej pół, a chyba raczej ćwierć prawdy. Część pilotów brała udział w lotach bojowych. Z pewnością nie byli najemnikami. Pensje, jakie przyznano im jako kontraktowym oficerom Wojska Polskiego, nie zadowoliłyby nikogo, kto zamierzał walczyć i narażać życie za pieniądze.
Jeśli chodzi o Coopera, wielkie wrażenie zrobiła na nim postawa Polaków – zarówno cywili, jak i wojskowych – podczas obrony Lwowa. O Polakach pisał: „Ujrzałem walczących na wszystkich frontach przeciw bolszewikom, Niemcom, Ukraińcom i innym narodom, które napierały na Polskę ze wszech stron – tych ludzi niezłamanego ducha”. Jego prapradziadek John Cooper, uczestnik walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych, znał Pułaskiego i eskortował śmiertelnie rannego Polaka z pola bitwy pod Savannah. Niewykluczone, że znał także Kościuszkę.
„Nic dziwnego, że inspirowanego rodzinną tradycją dwudziestoparoletniego kapitana nie satysfakcjonowała rola dostawcy żywności i leków. Przeżycia we Lwowie przekonały go, że Polska rozpaczliwie potrzebuje wsparcia wojskowego. Co więcej, zrodziła się w nim awersja do marksistowskiego komunizmu, która miała go cechować przez resztę życia” – piszą Robert F. Karolevitz i Ross S. Fenn w „Długu honorowym”, książce o amerykańskich pilotach ochotnikach w wojnie Polski z bolszewicką Rosją.
Pierwszym pilotem, którego Cooper namówił do służby w Polsce, był Cedric Fauntleroy. „Było to zupełnie naturalną rzeczą, że Fauntleroy oddał się w służbę walki za wolność Polski, bo pochodzi z takich przodków, którzy miłowali wolność ponad wszystko” – pisał Cooper w opublikowanych już w 1922 r. wspomnieniach z Polski. Dziadek Fauntleroya zostawił rodzinę, by walczyć w amerykańskiej wojnie domowej, a jego ojciec był strażnikiem Teksasu.
Spadliśmy na stację jak jastrzębie
W październiku 1919 r. ośmiu amerykańskich pilotów przyjechało do Lwowa, gdzie Fauntleroy przejął dowództwo 7. Eskadry Myśliwskiej. Przekazywał mu je Ludomił Rayski, późniejszy twórca polskiego przemysłu lotniczego i uczestnik lotów z pomocą dla powstańczej Warszawy.
Eskadra przyjęła imię Tadeusza Kościuszki, bohatera Polski i Ameryki. W jej szeregach oprócz Amerykanów byli także polscy piloci. Pilot Elliot Chess zaprojektował godło eskadry – jeden z najbardziej znanych symboli związanych z Wojskiem Polskim: skrzyżowane kosy, nad nimi krakuska w polu pociętym białymi i czerwonymi pasami, w granatowym otoku z gwiazdami. Barwy te nawiązywały do amerykańskiej flagi.
Czytaj też:
Polscy bolszewicy. Mieli rządzić w czerwonej Polsce, ale zginęli w męczarniach
Godło, malowane na albatrosach i balillach 7. Eskadry Kościuszkowskiej przejął w 1940 r. słynny Dywizjon 303.
5 marca Harmon Rorison ostrzelał oddział czerwonoarmistów koło Baru, otwierając bojową kartę eskadry w 1920 r.10 kwietnia 1920 r. Eskadra Kościuszkowska nadleciała nad Cudnów. „Spadliśmy na stację jak jastrzębie. Ani jeden strzał nie padł z armat rosyjskiej artylerii na przywitanie nas. […] Stacja była zawalona wojskiem. Rorison pierwszy dał jakby nura spod chmur na stację, a za mim poszedł Fauntleroy. Ja skierowałem się ku furmankom z transportami, które naraz zaczęły się prędko oddalać. Otworzyłem ogień z obu moich kulomiotów i zacząłem prażyć w te furmanki z transportami [...]. Wszędzie widać już było powywracane wozy, zabitych lub poranionych ludzi i konie. Rozwścieczone od bólu i przelękłe od łoskotu kulomiotów konie pędziły we wszystkie strony; żołnierze także pędzili co tchu, by schronić się do jakiejś kryjówki przed śmiercią” – pisał Cooper.
Piloci amerykańscy zastosowali i wprowadzili do lotnictwa polskiego taktykę szturmową, znaną im z frontu zachodniego I wojny światowej. Samoloty leciały nisko nad ziemią, by pojawić się nad głowami wroga w ostatniej chwili i zasypać go gradem kul.
W jednej z późniejszych akcji piloci Eskadry Kościuszkowskiej walnie wspierali atak polskiej piechoty na oddziały bolszewickie broniące Berdyczowa. Charles Clark i Władysław Konopka ostrzeliwali oddziały wycofujące się z miasta, Edwin Noble podczas nalotu na stację kolejową został trafiony w rękę pociskiem dum-dum i ledwie doleciał na lotnisko. Swoją akcją uratował polskich zakładników, których bolszewicy zamierzali zapakować do wagonów i wywieźć. Korzystając z zamieszania, uciekli.
Wielkim szczęściarzem był Clark. „Miał chyba zaczarowane życie, bo pomimo tylu kul, co przedziurawiły na wylot jego aeroplan w kilkunastu miejscach, jego ani jedna nie drasnęła. Żaden bolszewik nie mógł go dostać. Śmialiśmy się z niego, że pewnie połykał kulki jak kluski” – pisał Cooper.
Powietrzny terror
Clark, Corsi oraz Cooper brali udział – obok pilotów polskich z innych eskadr – w ataku na bolszewicką flotyllę na Dnieprze koło Czerkasów. Jeden z okrętów zatonął, inne uciekały pod ogniem lotników w dół rzeki, „a my smoliliśmy ich z góry bombami i kulomiotami aż miło”.