Stanął w obronie wiary. Komuniści nie mogli mu tego darować

Stanął w obronie wiary. Komuniści nie mogli mu tego darować

Dodano: 
Widzenie w obozie dla internowanych w Nowym Łupkowie. Od lewej: Danuta Rojek-Lenkiewicz, Antoni Lenkiewicz, Agata Kłopotowska (z d. Lenkiewicz) - autorka tekstu
Widzenie w obozie dla internowanych w Nowym Łupkowie. Od lewej: Danuta Rojek-Lenkiewicz, Antoni Lenkiewicz, Agata Kłopotowska (z d. Lenkiewicz) - autorka tekstu Źródło: Archiwum Agaty Kłopotowskiej
Mama dowiedziała się o schwytaniu ojca przez przypadek. Taksówkarz, świadek zatrzymania, dotarł do stryja i zdał relację. „Tymi, którzy drżą ze strachu, nie jesteśmy my – uwięzieni, lecz oni – ci, którym wydaje się, że dysponują siłą militarną” - pisał z więzienia w grypsie mój ojciec.

– Zaraz po mnie przyjdą – usłyszałam słowa ojca. Rodzice rozmawiali ściszonymi głosami. W tle zgrzytało i pojękiwało Radio Wolna Europa. Tak dowiedziałam się, że ogłoszono stan wojenny. Nie rozumiałam, co to znaczy. Ale w pamiętniku zanotowałam:

Dziś jest 13 XII 1981 r. Nie wiem, czy będzie to ważna data w historii Polski, ale chyba się jej nie zapomni”.

Przez minione kilkanaście miesięcy miałam świadomość zagrożenia. Już rok wcześniej w październiku w rymowanej dedykacji z okazji 46. urodzin mego taty napisałam mu:

Twoje marzenia, Twoje zamiary
Niechaj się spełnią bez żadnej kary!

A okoliczności były wówczas dramatyczne. We wrocławskiej lokomotywowni trwał od kilku dni ogólnopolski protest głodowy kolejarzy. Ojciec, jako ich rzecznik, spędzał z nimi dnie i noce. Życząc mu, by nie spotkała go żadna kara, musiałam więc przeczuwać dziecięcym zmysłem, że za podjęcie walki o podstawowe prawa władza może wymierzyć karę. Od pewnego czasu ojciec coraz częściej przepowiadał, że „skoczą nam do gardła”.

W nocy z 12 na 13 grudnia mama usłyszała pukanie. Niezbyt natarczywe, toteż nie wstała. Do dziś nie wiemy, kto to był. W przeddzień ojciec miał być w Gdańsku na posiedzeniu tzw. „krajówki”. Wolał jednak zaszyć się w zaciszu domowym, by spokojnie pisać. Odebrałyśmy tego dnia mnóstwo telefonów. Wszystkich, zgodnie z życzeniem ojca, informowałyśmy, że „pan Lenkiewicz wyjechał”. Jeśli byli to esbecy, najwyraźniej uwierzyli. Za to nazajutrz czekali pod domem, o czym nie mieliśmy wtedy pojęcia.

Podniosłam słuchawkę telefonu: głucho. Włączyłam telewizor: spikerzy w mundurach. W mieszkaniu zapanował dziwny bezruch. Jakby oczekiwanie. Cisza przed burzą. Ojciec bąknął, że może zgoli brodę i wyjdzie w przebraniu kobiety. Niedługo potem przyszli Skrzypińscy: siostra ojca z mężem Czarkiem i synami Rafałem i Michałem. Ciotka Majka od progu dopytywała nerwowo, czy jest Tolek. Zaraz potem zjawił się brat ojca, Tadziulek, a także znajomy kolejarz. Dorośli rozprawiali. Żartowali z gen. Jaruzelskiego i pocieszali się, że ta próba stłumienia wolności się nie uda.

– Potrwa to góra tydzień! Wypchają się! – mówili o władzy.

Z kuzynami wybrałam się na ul. Mazowiecką. Przed zamkniętą bramą MKZ stał zziębnięty tłumek. Wpatrywał się w afisz wzywający do podjęcia strajków i zapowiadający o godz. 14 kolejny komunikat. Przekazaliśmy wieści dorosłym. Na 14 pod siedzibę dolnośląskiej „Solidarności” wybrali się wujek Czarek z kolejarzem. Żadnego komunikatu oczywiście nie było. Za to przyjechała milicja w pełnym rynsztunku i zaczęła wyłapywać ludzi.

Czytaj też:
Prześlij nam swoje wspomnienia ze stanu wojennego!

– Chodźmy do nas! – zaordynowała ciotka – U nas będzie bezpieczniej.

Rodzice pojechali z nią maluchem stryja. Na wszelki wypadek wyszli z kamienicy tylną bramą. Ja zaś z kuzynami i wujkiem Czarkiem wybraliśmy się pieszo. Kiedy dotarliśmy, w mieszkaniu panowała panika.

– Otoczyli nas! – wołała od progu ciotka. Okazało się, że do windy wsiedli z nimi dwaj tajniacy. – Takie gęby to się od razu rozpoznaje! Dobrze się przyjrzeli, do którego wchodzimy mieszkania.

– Już jest milicja! – Ojciec dostrzegł przez okno nadjeżdżające posiłki. Niewiele myśląc, wybiegł na klatkę i wspiął się po schodach.

Przyszło ich czterech: dwóch mundurowych i dwóch w cywilu, z których jeden, najstarszy, wyraźnie przewodził akcji. Arogancki, butny, z wyraźną satysfakcją zaznaczył, że teraz to oni mogą nawet strzelać. Na te słowa ciotka wpadła w szał.

– To strzelajcie! – wypięła dumnie pierś. – Zabijcie mnie we własnym domu!
– Przecież też jesteście Polakami – wtrąciła mama.
– Co nam tu pani będzie od Polaków ubliżać!

Zażądali dowodów osobistych. Jednocześnie przeszukiwali mieszkanie: zaglądali do szaf, pod tapczany. Najbardziej zainteresowała ich moja legitymacja szkolna. Podawali ją sobie z rąk do rąk.

– Gdzie tatuś? – spytali. Z pomocą natychmiast przyszła mi mama.
– Nie wiemy, gdzie jest mąż – odpowiedziała bez wahania.

Zanim wyszli, zwracając się wprost do mamy, zapowiedzieli:

– Z panią to my się jeszcze zobaczymy. – Przeszył mnie strach.

Ojciec w tym czasie przedostał się strychem do sąsiedniej klatki, zszedł na parter, zapukał do przypadkowego mieszkania, z którego – niewiele tłumacząc osłupiałym lokatorom – wyskoczył przez balkon na ulicę, licząc, że blok obserwowany jest tylko z jednej strony. Ale to była prawdziwa obława. Nie miał szans. Gdy wsiadł do taksówki, zaraz ją zatrzymano, a ojca pojmano. Po latach w teczkach zgromadzonych w IPN natrafiłam na raport sporządzony przez mjr. Cudaka, według którego Antoniego Lenkiewicza ujęto tego dnia ok. godz. 19.

Mama dowiedziała się o schwytaniu ojca przez przypadek. Taksówkarz, świadek zatrzymania, dotarł do stryja i zdał relację. Dość szybko, dzięki ludziom dobrej woli, mama przekazała ojcu pierwszy gryps do więzienia na Kleczkowskiej. Ta nić kontaktu była na wagę złota. Już 18 grudnia ojciec pisał do nas:

Najukochańsze Moje, tych kilka słów to była naprawdę wielka i największa radość tych smutnych dni. Jest dla mnie oczywiste, że są bez szans, ale cena, którą my wszyscy musimy przecież zapłacić, ale wściekłość i osobista bezsilność, ale Wasze cierpienia – to nie ma ceny, jak nie ma słów, którymi można określić zbrodnicze dno. (…) Od strony psychicznej – żyjemy w pełnym komforcie. Tymi, którzy drżą ze strachu, nie jesteśmy my – uwięzieni, lecz oni – ci, którym wydaje się, że dysponują siłą militarną”.

Warszawa. Stan wojenny. Obchody rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja 1791 r. mają gwałtowny przebieg. Manifestacje uliczne gromadzą wielotysięczne tłumy. Interweniuje ZOMO (Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej).

W kolejnym przedświątecznym grypsie ojciec informował nas:

O godzinie 12.00 (w samo południe) i o 19.00 śpiewamy. Wybierzcie się na taki spacer, bo interesują nas wrażenia na temat tego głosu, który się rozlega”.

Niestety, nie zdążyłyśmy usłyszeć tego śpiewu zza krat. W noc wigilijną internowani wywleczeni z cel, popędzani razami, zostali wywiezieni w zaplombowanych sukach w nieznanym kierunku. Po drodze, podczas postoju, gdzieś na pustkowiu, konwojenci niedwuznacznie dawali im do zrozumienia, że za chwilę pod osłoną nocy dokonają na nich egzekucji.

A my w tym czasie byłyśmy na Wigilii u Skrzypińskich. Puste miejsce przy stole. Smutna mama posmutniała jeszcze bardziej, bo właśnie dowiedziała się, że tego samego dnia w lokalnej prasie ukazał się paszkwil na mego ojca, autorstwa dziennikarza „Słowa Polskiego”, Jana Szczerkowskiego, który opisał Antoniego Lenkiewicza jako pijaka i awanturnika.