Benedykt Polak jest człowiekiem, o którym tak naprawdę, za wyjątkiem jego podróży do państwa Mongołów, nie wiadomo prawie niczego. Jego wyprawa, choć nie przyniosła Europie, ani samej Polsce politycznych korzyści, jest czymś dla dziejów naszej cywilizacji niezwykle cennym. To dzięki Benedyktowi Polakowi i jego towarzyszom, ówczesna, średniowieczna Europa tak naprawdę po raz pierwszy poznała odległe, leżące w Azji krainy, a także zwyczaje i życie codzienne Mongołów, którzy od lat siali wyłącznie postrach i utożsamiani byli, co najwyżej, z siłami piekielnymi.
Benedykt miano „Polak” otrzymał, rzecz jasna, z racji swojego pochodzenia. Jego nazwisko nie jest uznane. Urodził się około 1200 roku w Wielkopolsce lub na Dolnym Śląsku. Święcenia kapłańskie przyjął w roku 1236. Zanim wstąpił do zakonu był prawdopodobnie rycerzem. Jego znajomość języków (znał łacinę i staroruski, a być może także mongolski) wskazują, że dużo podróżował lub, że w młodości przez jakiś czas mieszkał na wschodzie kraju (być może na zamku jednego z władających na wschodzie książąt). Przez jakiś czas mógł także znajdować się w tatarskiej niewoli.
Daleki Wschód w XIII wieku z perspektywy Europy
Do 1227 roku potężny chan Mongołów Czyngis-chan podbił znaczną część Azji Środkowej i dokonał najazdów na Europę Wschodnią, Persję i Indie. Jego wielkie imperium rozciągało się od centralnej Rosji po Morze Aralskie na zachodzie i od północnych Chin po Pekin na wschodzie. Mongołowie znani byli w Europie z wielu łupieżczych najazdów (w Polsce określano ich jako Tatarów). To oni nieomal unicestwili Ruś, a w 1241 roku, już po śmierci Czyngis-chana, pod wodzą jego wnuka Batu-chana najechali m.in. ziemie polskie i oblegali Legnicę zabijając księcia Henryka Pobożnego. Najazdy Mongołów za każdym razem wiązały się z pożogą, rabunkiem i licznymi uprowadzeniami. Tym samym opinia o Mongołach była w Europie bardzo podoba. Uważano ich za dziki lud, nieomal diabelski pomiot. Nie bez przyczyny było także to, że najeźdźcy różnili się od Europejczyków także wyglądem, ubiorem i zwyczajami, których nie pojmowano. Brak wiedzy oraz paniczny strach, jaki Mongołowie (Tatarzy) wywoływali swoimi tragicznymi w skutkach najazdami, powodował powstawanie wielu fantastycznych historii na ich temat. Angielski kronikarz, zwany Mateuszem z Paryża pisał o Mongołach w swojej „Chronica Majora”:
„Obmierzła nacja szatana wyrwała się ze swego domostwa, wylała z Tartaru. Rozlazłszy się jak szarańcza po ziemskim obliczu, przemierzywszy ziemie Saracenów, spustoszyli miasta, wycięli lasy, obalili fortece, wykorzenili winorośle, zniszczyli ogrody, zabili mieszczan i wieśniaków. Nie rządzą się żadnym ludzkim prawem, nie potrzebują wygód. I oto zjawili się u granic chrześcijaństwa jak grom z jasnego nieba, pustosząc i mordując, siejąc wokół terror i nieopisane przerażenie. Są nieludzcy i okrutni, potwory łaknące krwi, rozdzierające i pożerające ciała psów i ludzi. Odziani w wołowe skóry, uzbrojeni w żelazne tarcze, niscy, krzepcy, niepokonani, z lubością piją krew zwierząt, a ich wielkie, silne konie pożerają nawet drzewa całe”.
Lata 40. XIII wieku był to dla chrześcijańskiej Europy trudny czas. Część Półwyspu Iberyjskiego wciąż zajmowana była przez muzułmanów, a w Egipcie rosła potęga Mameluków. Idący od wschodu Mongołowie dopełniali dzieła zniszczenia. Trudno się zatem dziwić, że w owym czasie tak wielu Europejczyków jedyną szansę na uratowanie swoich państw, a nawet całego kontynentu, widziało w krucjatach i odbiciu Świętych Miejsc.
Na przełomie 1241 i 1242 roku spodziewano się kolejnego ataku Mongołów na Europę, jednak nic takiego nie nastąpiło, co z perspektywy ówcześnie żyjących nie oznaczało jednak, że wróg zupełnie porzucił ten kierunek ekspansji. Mongołowie zajęci byli wówczas jednak inną sprawą, o czym w Krakowie, a nawet Rzymie nic przecież nie wiedziano. W grudniu 1241 roku zmarł syn Czyngis-chana, Ugedej. Batu-chan, pustoszący wschodnią i południową Europę postanowił wówczas wycofać swoje wojska i powrócić do Saraju w Złotej Ordzie, skąd mógł lepiej nadzorować wybór nowego władcy.
Wyprawa do paszczy lwa
Już w latach 30. XIII wieku zaczęto w Rzymie rozważać wysłanie posłów do potężnego, jak sądzono, państwa mongolskiego na dalekim wschodzie. O zwyczajach tego kraju, ich religii i kulturze nic nie wiedziano. Papież liczył więc na to, że lepsze poznanie wroga pomoże szybciej się z nim porozumieć.
Wybrany w czerwcu 1243 roku papież Innocenty IV planował początkowo zorganizowanie krucjaty przeciw Mongołom, jednak pomysł ten nie spodobał się europejskim władcom. Wówczas Głowa Kościoła zaproponowała wysłanie do Mongołów misji dyplomatycznej.
Wyznaczono aż cztery delegacje (dwie franciszkańskie i dwie dominikańskie), zakładając z góry, że nie wszystkie dotrą do państwa Mongołów i szczęśliwie stamtąd powrócą. Każda delegacja podróżować miała inną drogą. Na czele poselstw stanęli franciszkanie Wawrzyniec i Giovannni di Piano Carpini oraz dominikanie Ascelin z Lombardii i André de Longjumeau. Do Karakorum, mongolskiej stolicy dotarła ostatecznie tylko druga delegacja pod przewodnictwem Carpiniego. Właśnie w tym poselstwie znalazł się Benedykt Polak.
Carpini był uczniem św. Franciszka z Asyżu. Przez wiele lat przebywał w Polsce. Po bitwie pod Legnicą udał się do Rzymu, gdzie starał się o pomoc papieża i innych władców europejskich dla umęczonej najazdami Tatarów Polski. W ten sposób został jednym z papieskich legatów, którzy mieli udać się „do paszczy lwa”. W podróży miał Carpiniemu towarzyszyć Benedykt Polak, mnich, również franciszkanin, którego Carpini przedstawił papieżowi jako przewodnika, tłumacza i znawcę obyczajów panujących na Rusi. Drugim towarzyszem podróży Giovanniego (Jana) di Piano Carpiniego był brat Stefan z Czech.
Carpini i Stefan wyruszyli z Lyonu 16 kwietnia 1245 roku niosąc do wielkiego chana list od papieża znany później pod tytułem „Cum non solum”. Od Innocentego IV otrzymali poza tym wyjątkowo trudne zadanie. Mieli nie tylko dotrzeć do Karakorum i stanąć przed obliczem chana, prosząc go o zaprzestanie najazdów na Europę, ale także być „uszami i oczami” papieża. Legaci mieli dokładnie poznać zwyczaje, kulturę i wierzenia Mongołów, obserwować ich życie codzienne, taktykę wojskową, poznać ich plany oraz kierunki podbojów, a nawet zapamiętać, jakimi warunkami geograficznymi odznacza się mongolskie państwo.
Carpini i Stefan przez Niemcy i Czechy dotarli do Polski. W Czechach dołączył do nich brat Czesław, zaś w Polsce, Benedykt Polak oraz drugi franciszkanin, nieznany z imienia, określany jako C. de Bridia.
Pięcioosobowa delegacja papieska została obficie zaopatrzona przez wielu książąt i lokalnych możnych. Wszyscy z entuzjazmem odnosili się do wyprawy Carpiniego i jego towarzyszy. Legaci zatrzymali się we Wrocławiu, Krakowie i Łęczycy.
W Krakowie, na dworze Bolesława Wstydliwego, papiescy legaci mieli okazję porozmawiać z przebywającym wówczas na Wawelu księciem ruskim Wasylką Romanowiczem. Dowiedzieli się od niego, iż wybierając się do kraju Mongołów, muszą zabrać ze sobą dużą ilość… łapówek, najlepiej skór zwierzęcych i kosztowności, gdyż tylko prezentami będą w stanie przekupić kolejnych wojskowych i miejscowych urzędników, aby pozwolili im dotrzeć do stolicy. Idąc za radą księcia Wasylka, papiescy posłowie zaopatrzyli się w Polsce i na Rusi w liczne futra. Wiele futer (bobrowych i borsuczych) otrzymali także w darach od polskich książąt, Bolesława Wstydliwego czy Konrada Mazowieckiego. Jak miało się okazać – bez tego prawdopodobnie do Karakorum w ogóle by nie trafili.
Przez wielki step
Do Mongolii legaci udali się wraz z ruskimi przewodnikami (niektórych polecił im książę Wasylko), którzy sami mieli już pewne doświadczenia w kontaktach z Mongołami. Nieocenionym towarzyszem musiał być wówczas Benedykt Polak, który znając język ruski bez problemu porozumiewał się z przewodnikami.
Delegacja ruszyła do Mongolii przez Liw, Drohiczyn, Zawichost, Horodło, Włodzimierz, Łuck i Daniłów. W styczniu 1246 roku doszli do Kijowa, zniszczonego przez ostatni najazd i uzależnionego od Mongołów miasta. Tam, za radą swoich przewodników, własne konie wymienili na wytrzymalsze konie mongolskie. W Kijowie lub w oddalonym o 20 dni Kaniowie z wyprawy zrezygnował brat Stefan. Po kolei opuszczali legatów także ruscy przewodnicy.
Kiedy wyprawa przeszła po skutym lodem Dnieprze, napotkała mongolski patrol konny. Szczęśliwie dla legatów, nie zabito ich od razu, lecz pozwolono na dalszą podróż, kierując w okolice Astrachania, gdzie przebywał Batu-chan. 7 kwietnia 1246 roku, po wielu staraniach o audiencję, legatom udało się dostać przed oblicze wodza Mongołów. Batu-chan pozwolił kontynuować podróż, lecz wyłącznie dwóm z czterech posłów. W dalszą drogę mieli udać się Carpini i Benedykt Polak. Brat Czesław i C. de Bridia mieli pozostać w Saraju, stolicy Złotej Ordy. Batu-chan wyposażył podróżników w nowe konie, dał im tłumaczy oraz specjalny glejt gwarantujący jego opiekę.
Przez kolejne niemal 4 miesiące Carpini i Benedykt przebyli 5 tysięcy kilometrów. Jechali niemal bez przerwy, eskortowani przez straż Batu-chana. Droga wiodła najprawdopodobniej przez tereny dzisiejszego Kazachstanu, nad Morzem Kaspijskim i Jeziorem Aralskim, a później wzdłuż Syr-darii, obok jeziora Bałchasz, przez pustynię Gobi i Chorzem aż do Wyżyny Mongolskiej. Do Karakorum dotarli 22 lipca 1246 roku kompletnie wyczerpani, gdyż nieprzyzwyczajeni do tak długich podróży.
W tym czasie kraj Mongołów wybierał nowego chana. Najpoważniejszymi kandydatami był Gujuk, syn Ugedeja oraz Batu-chan. Wybór nowego władcy był okazją, aby do stolicy ściągnęli poddani chana z całej Azji. Dzięki temu Carpini i Benedykt Polak mieli okazję na własne oczy ujrzeć wysłanników z najodleglejszych zakątków: Kalifatu Bagdadzkiego, Gruzji, Sułtanatu Delhijskiego, Korei czy Chin. Nowym chanem został Gujuk. Jego intronizacja miała miejsce 24 sierpnia 1246 roku.
Gujuk przyjął papieskich posłów dopiero 11 listopada. Początkowo był dla legatów niezwykle życzliwy. Wysłuchał ich mów i rozkazał odczytać papieski list. Po jego wysłuchaniu odpowiedział jednak, że zarówno papież, jak inni europejscy władcy powinni przybyć do niego osobiście i złożyć mu hołd. Gujuk określił się jako cesarz wszystkich wierzących i wyraził oburzenie, że Europejczycy uznają wyłącznie swoją religię. Odpowiedź chana została spisana w formie listu (w czterech językach: po mongolsku, persku, turecku i łacinie). Niepocieszeni papiescy legaci jeszcze tego samego dnia, za zgodą Gujuk-chana, wyruszyli w drogę powrotną.
W maju 1247 roku Carpini i Benedykt, przetrwawszy niezwykle trudną zimę na stepie, dotarli do Saraju, gdzie czekali na nich Czesław i C. de Bridia. Oni także w czasie przymusowego postoju nie próżnowali, pozyskując wiele informacji na temat działań i taktyki wojskowej Mongołów.
10 czerwca wszyscy dotarli do Kijowa, gdzie spotkali dawnego znajomego, księcia Wasylkę (jego rady dotyczące futer zapewne uratowały legatom życie). W lipcu poselstwo znalazło się już w Polsce. Wszędzie, gdziekolwiek się pojawiali, wywoływali prawdziwą sensację. Można powiedzieć, że w połowie XIII wieku papiescy legaci do Karakorum stali się kimś w rodzaju „celebrytów”. Każdy władca chciał, aby Carpini i jego towarzysze zatrzymali się na jego dworze, na ich powitaniu pojawiały się całe miasta. Każdy pragnął ich ujrzeć i usłyszeć opowieści o dalekim państwie Mongołów.
18 listopada 1247 roku delegacja znalazła się w Lyonie, gdzie podróżnicy spotkali się z papieżem Innocentym IV, wręczając mu list od Gujuk-chana oraz wszystkie sporządzone w czasie wyprawy notatki. Jeszcze w tym samym roku legaci powrócili do swoich rodzinnych krajów. Carpini i Benedykt Polak wyruszyli do Polski.
Przełomowa wyprawa
Bez większej przesady można rzec, że wyprawa Carpiniego, Benedykta Polaka, Czesława oraz C. de Bridii była jedną z największych wypraw w dziejach. Dwóch pierwszych przebyło łącznie około 19 tysięcy kilometrów w 2 lata i 7 miesięcy. Podróżowali bez żadnych map, nie znając drogi, nie mając żadnej orientacji, gdzie dokładnie się znajdują, ani gdzie jest cel ich wyprawy. Dokonali czegoś, co i dzisiaj wydaje się w zasadzie niemożliwe.
Choć posłowie nie przynieśli Europie zapewnienia o pokoju, to podczas całej podróży sporządzili wiele bezcennych zapisków i notatek. Ich podróż okazała się pionierska i miała przeogromny wpływ na poznanie Azji i zamieszkujących ją ludzi.
Jan di Piano Carpini napisał w 1247 roku rozprawę pt. „Historia Mongalorum quos nos Tartaros appellamus”. Po powrocie został mianowany biskupem Antivari, zmarł w połowie 1252 roku. Swoje prace przygotowali także C. de Bridia oraz Benedykt Polak.
C. de Bridia, któremu swą relację podyktował Benedykt Polak, pisał o Mongołach m.in.:
„Ze zdumieniem zauważyli [Carpini i Benedykt], że Mongołowie nie jedzą chleba ani warzyw, ani owoców, ani roślin strączkowych, ani niczego innego niż mięso. (...) Jeżeli mają mleko klaczy, piją je w ogromnej ilości. Piją również mleko owcze, kozie a nawet wielbłądzie. (...) Latem natomiast, ponieważ mają pod dostatkiem mleka klaczy rzadko jedzą mięso.(...) Owi Tatarzy są ogólnie rzecz biorąc średniego wzrostu i dość szczupli z powodu (picia) kobylego mleka. (...) Twarze mają szerokie, policzki wystające. (...) O szatach ich należy wiedzieć, że mężczyźni i kobiety noszą jednakowe szaty. (...) Dzieci ich, skoro tylko ukończą dwa lub trzy lata, zaczynają jeździć konno, kierują końmi galopują na nich, są one bardzo zręczne, a także odważne. (...) Domy ich zwą się namiotami i są okrągłe, wykonane z gałęzi i słupów. U góry mają okrągłe okno ze względu na dym, dach i wejście są z wojłoku. Różnią się jednak co do wielkości i mogą być ruchome”.
Praca podyktowana C. de Bridii nosiła tytuł „Historia Tartarorum” i była początkowo poufnym dokumentem przeznaczonym tylko dla papieża. Później Benedykt napisał jeszcze samodzielnie dzieło pt. „De Itinere Fratrum Minorum ad Tartaros”. Był to traktat o przełomowym znaczeniu dla nauki. Benedykt opisał w nim wiele mongolskich zwyczajów i wierzeń, a także liczne słowa w języku mongolskim z tłumaczeniem na łacinę. Nie pominął także bajkowych opisów, lecz nawet pomimo tych mniej profesjonalnych „wstawek”, można uznać go za pioniera w historycznych badaniach nad Azją.
Benedykt Polak został zapomniany na kilka wieków. W świadomości większości Europejczyków, w tym Polaków, to Marco Polo wysunął się na pierwszy plan, pozostając człowiekiem, który dla średniowiecznej Europy odkrył daleką Azję. Faktem jest jednak, że zanim na odległych stepach swa nogę postawił Marco Polo, tereny te kilkanaście lat wcześniej poznali już i opisali Carpini oraz Benedykt.
Praca Benedykta została opublikowana po raz pierwszy od wieków, dopiero w 1839 roku w Paryżu. Na język polski przetłumaczono je zaś ponad sto lat później, w 1986 roku.
Co działo się z Benedyktem po powrocie do Polski? Na ten temat nie ma właściwie żadnych informacji. Wiadomo tylko, że około 1250-1251 Benedykt został gwardianem klasztoru franciszkanów w Krakowie lub w Inowrocławiu. Zmarł po roku 1251. Miejsce jego pochówku nie jest znane.
Benedykt Polak to jeden z najbardziej znaczących postaci w dziejach odkryć geograficznych. Jego dokonania badawcze są bezsprzeczne jednymi z najdonioślejszych, nie tylko w skali Polski, ale całej Europy. Pozostają jednak właściwie kompletnie nieznane.
Czytaj też:
Czyngis-chan – imperium od Moskwy do PekinuCzytaj też:
Bitwa pod Legnicą. Polska wobec nawały MongołówCzytaj też:
Bitwa pod Hodowem. Niewiarygodne polskie zwycięstwo. Jak do niego doszło?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.