Polski chłop to nie Murzyn, czyli nie do końca ludowa historia Polski
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Polski chłop to nie Murzyn, czyli nie do końca ludowa historia Polski

Dodano: 
Praca na polu, miniatura z XIV wieku.
Praca na polu, miniatura z XIV wieku. Źródło: Wikimedia Commons
Autor „Ludowej historii Polski” uparcie trzyma się stwierdzenia, że pańszczyzna była w zasadzie tym samym, co niewolnictwo. Jednak zachowując naukowe standardy przyznaje mimochodem, że polskiego chłopa nijak do amerykańskiego Murzyna z Południa porównać nie można. Mimo wszystko ta książka na pewno frapuje.

Jadąc z Poznania drogą na Kalisz, przed Pyzdrami – kiedyś najdalej na zachód wysuniętym miastem Imperium Rosyjskiego, można natknąć się na niezwykły widok. Stylizowane budki i graniczne słupy, pomalowane w barwach cesarskiej Rzeszy i carskiej Rosji i wyłożona polnymi kamieniami droga biegnąca wśród pól przypominają, że biegła tu granica dwóch zaborczych państw. Nie tylko państw, ale i systemów, światów i cywilizacji.

Na tym symbolicznym przejściu – zbudowanym z inicjatywy lokalnej aktywistki Wiesławy Kowalskiej można też zobaczyć zdjęcia z pogranicza. Z epoki, ale i współczesne. Jedno z nich przedstawia widok przygranicznych terenów z lotu ptaka. Bije na nim w oczy jedna różnica. Po zachodniej – dawnej pruskiej stronie, rozciąga się równa szachownica sporych kształtów uprawnych pól. Strona rosyjska przypomina raczej łowicki pasiak. Pola zmieniają się tu w cienkie, prawie niemożliwe do uprawy paski, posiadane – jak można zgadywać z ich kolorów i odcieni, przez różnych właścicieli. Nietrudno się domyślić, że ma to konkretne skutki ekonomiczne i społeczne. Dzisiaj – zwłaszcza po wejściu Polski do Unii Europejskiej - różnice szybko się zacierają. Jednak jeszcze w latach 90-tych ożenek „bażanta”, jak mawiało się o mieszkających po zachodniej stronie granicy z panną od „łańcuchów” z drugiej strony, traktowany był przez tych pierwszych jako mezalians.

Ów widok stanął mi przed oczami, kiedy przeczytałem książkę Adama Leszczyńskiego „Ludowa historia Polski”. Długo i głośno zapowiadana, miała demitologizować oficjalną wersję historii naszego kraju, pisaną dotychczas przez warstwy panujące i posiadające. Tym razem historia miała być opowiedziana przez pryzmat spostrzeżeń zwykłego, zwykle ubogiego i pokrzywdzonego człowieka. Z owego mitycznego „ludu”. Jak pisze wydawca: „Opowieść o tym, co zostało w polskiej pamięci zakłamane, albo z niej wyparte. To historia 90 proc. Polaków – ubogich i niewykształconych, tych, którzy mieli ciężko pracować i słuchać narodowych elit”.

Okładka książki

Polska to nie USA

Oczywiście natychmiast nasuwa się porównanie z „Ludową historią Stanów Zjednoczonych”, Howarda Zinna, do którego inspiracji sam autor otwarcie się przyznaje. Wydaje się jednak, że to ani ten kaliber, ani metoda, a przede wszystkim nie cel, który został osiągnięty. Książka Zinna jest historią niekończącego się pasma krzywd, wyzysku i przemocy, jakich mieli doświadczać słabsi mieszkańcy Ameryki Północnej ze strony silniejszych elit. Czytelnik musi się przedrzeć przez kilkaset stron opisów bicia, mordów, gwałtów, kradzieży i nieuczciwości, aby na końcu dojść do wniosku (czego chyba nie zauważa sam autor i jego lewicowi apologeci), że ostatecznie owi uciskani, w ciągłej walce wywalczyli nieraz przywileje większe niż prawa, którymi cieszą się potomkowie ich prześladowców.

O ile Zinn potrafił pociągnąć swoją opowieść w sposób wciągający czytelnika, Leszczyński – jak na uniwersyteckiego profesora przystało – traktuje temat w sposób stricte naukowy, na pewno ze szkodą dla narracji. W zasadzie trudno traktować jego książkę jako spójną, dialektyczną opowieść o „ludowej” historii kraju, czym miała być książka jego amerykańskiego poprzednika. To raczej zbiór kilku osobnych historii, które ma łączyć myśl przewodnia – przemoc i ucisk słabszych przez silniejszych.

Polak to nie Murzyn

W rozdziałach dotyczących kształtowania się pańszczyźnianego ustroju i jego umacniania od XVI – XVII w. czytelnik nie zaznajomiony z tematem może doszukiwać się pewnych nowości i zaskakujących informacji – jak obliczenia, że chłop pańszczyźniany zmuszony był do oddawania dziedzicowi i proboszczowi nawet i do 97% urobku ze swojej pracy. Największą bodaj wadą tej części jest jednak oparcie się praktycznie w całości na źródłach pochodzących od owych szlacheckich czy kościelnych ciemiężycieli, tudzież od obcokrajowców odwiedzających Polskę. Pańszczyźniani chłopi w XVII w. nie pisywali pamiętników. Siłą rzeczy zniekształca to przekazywany obraz i sprzyja manipulacjom.

XVIII-wieczna uczta na dworze Radziwiłłów

Autor uparcie trzyma się stwierdzenia, że pańszczyzna była w zasadzie tym samym co niewolnictwo. Jednak zachowując naukowe standardy przyznaje mimochodem, że polskiego chłopa nijak do amerykańskiego Murzyna z Południa porównać nie można.

Przede wszystkim Polska była zbyt dużym krajem, z wielką ilością ziemi zawsze pozostającą odłogiem. Chłop był zbyt cennym dobrem, aby bezmyślnie (a zwykle bezkarnie), szafować jego życiem. Brak sprawnej administracji i w zasadzie jakiejkolwiek policji sprawiał, że ściganie poddanych, którzy opuścili włości dziedzica w poszukiwaniu lepszego życia było często bezskuteczne. Sprzedawanie chłopów bez ziemi było rzadkie. Chłopi skarżyli się na swoich panów. Rzadko osiągali sukces, ale wejście przez dziedzica w starcie z chłopską gromadą zwykle oznaczało dla niego poważne, ekonomiczne kłopoty. System pozostawiał duży margines i był zaskakująco pobłażliwy. Kiedy w XVIII w. powstawały zalążki przemysłu, gromady wiejskich niebieskich ptaków wolały dalej próżnować i utrzymywać się z dorywczych zajęć i jałmużny, niż harować w manufakturach. Liczba ludności próżniaczej według autora mogła osiągać nawet i 10% liczebności społeczeństwa, więc dorównywała ilością szlachcie.

Ucisk rzadko był naprawdę nie do wytrzymania. Chłopskie bunty na terenach Rzeczpospolitej były niezbyt liczne i słabe – przynajmniej w porównaniu do innych europejskich państw. Rzadko też – również odmiennie niż choćby u sąsiadów – kończyły się masowymi okrucieństwami i rzeziami. Żołnierze przybywający tłumić rozruchy często byli po prostu rozbrajani, obici i odsyłani z powrotem. Przemoc dziedziców i ekonomów spotykała się z przemocą chłopów, którzy wcale nie byli bezbronni.