Większość Polaków słyszała o zamachu na dowódcę SS i policji gen. Franza Kutscherę, który został zastrzelony 1 lutego 1944 r. w Alejach Ujazdowskich. W cieniu tej słynnej akcji pozostaje kilkaset mniejszych operacji likwidacyjnych przeprowadzonych przez Armię Krajową na terenie stolicy. Wiele z nich było zaś równie spektakularnych i dramatycznych co wykonanie wyroku na „Kacie Warszawy”.
Wśród historyków trwa dyskusja, czy w obliczu masowych odwetowych rozstrzeliwań dokonywanych przez okupanta operacje takie nie przynosiły więcej szkód niż pożytku. Wszyscy uczestnicy debaty zgadzają się jednak, że egzekutorzy Polskiego Państwa Podziemnego wykazali się niebywałym bohaterstwem i zasługują na najwyższy szacunek. Oto historia likwidacji sześciu bandziorów w niemieckich mundurach.
I Sierżant Franz Bürkl
To była pierwsza akcja „Agatu” (skrót od antygestapo), specjalnej komórki likwidacyjnej Kedywu, która z czasem została przemianowana na „Pegaz”. Cel wybrano nieprzypadkowo. „Bürkl był jednym z najokrutniejszych członków załogi Pawiaka – pisał historyk Tomasz Strzembosz w swoich »Akcjach zbrojnych podziemnej Warszawy«. – Sadysta mordujący ludzi dla osobistej satysfakcji, wymyślający dla więźniów wciąż nowe, coraz straszniejsze tortury”.
Zamach poprzedziła długa praca wywiadowcza. Ustalono, że Bürkl codziennie rano idzie do pracy tą samą trasą i za najbardziej dogodne miejsce do uderzenia uznano skrzyżowanie Marszałkowskiej i Litewskiej. Akcję zaplanowano na 7 października 1943 r. Tego dnia gestapowiec nieoczekiwanie pojawił się na ulicy nie ze swoim wilczurem Kastorem (szczuł nim więźniów), ale w towarzystwie żony pchającej wózek z małym dzieckiem. Było jednak za późno, by odwołać operację…
Dwaj Polacy podchodzą do Bürkla, wyszarpują pistolety i otwierają ogień. Jednocześnie za spust pociągają Jerzy Zborowski „Jeremi” i Bronisław Pietraszewicz „Lot”. Niemiec z jękiem osuwa się na ziemię, a jego żona wrzeszczy w niebogłosy. Rzuca się na „Lota”, drapiąc go po twarzy i rękach. Na ulicy rozpoczyna się pandemonium. Na pobliskim przystanku tramwajowym stoi bowiem grupa Niemców, którzy wyszarpują broń i zaczynają strzelać w stronę zamachowców. Chłopców ratuje idealnie rozstawione ubezpieczenie – kolejnych dwóch żołnierzy AK zaczyna ostrzeliwać Niemców od tyłu. Ci rozbiegają się w panice.
AK-owcy wykorzystują zaskoczenie przeciwnika, wskakują do samochodu i odskakują z miejsca akcji. Strat własnych nie było, a oprócz Bürkla zginęło i zostało rannych jeszcze kilku żandarmów. Akcja trwała 90 sekund. Niestety, jeszcze tego samego dnia na Pawiaku w odwecie za tę akcję zgładzono 30 zakładników… Na koniec warto jeszcze odnotować pewien malowniczy szczegół – otóż jeden z Polaków pistolet maszynowy na miejsce akcji przyniósł w futerale na skrzypce.
II Kapitan Jacob Lechner
Celem tej operacji miał być Alfred Milke, przedwojenny polski policjant, a podczas okupacji szef jednej z siatek agenturalnych gestapo. Człowiek wyjątkowo groźny. Według planu miał zginąć razem ze swoją kochanką Ireną Lis oraz dozorcą i dozorczynią domu, w którym mieszkał na alei Szucha 8. Oni również byli konfidentami okupanta. Plan zakładał, że agenci zginą w bramie kamienicy rano 5 października 1943 r. Początkowo wszystko szło zgodnie z planem…
Czytaj też:
Kaźń bohaterów z AK. Zachód umył ręce wobec tej zbrodni
Jest 7 rano. Zamachowcy wchodzą do mieszkania dozorców, Tadeusz Kamiński „Olek” terroryzuje parę bronią i każe jej położyć się na podłodze. Teraz wystarczy już tylko spokojnie czekać na pojawienie się Milkego i Lisowej, którzy niedługo powinni opuścić mieszkanie.
Sytuacja wymyka się jednak spod kontroli. Stojący w pobliżu samochód BMW z żołnierzami AK wzbudza zainteresowanie przechodzącego oficera gestapo. Niemiec podchodzi z pistoletem w dłoni do szofera i pyta ostro, co tutaj robi. W odpowiedzi dostaje kulę od siedzącego za kierownicą Tadeusza Kostrzewskiego „Niemiry”. Gestapowiec wali się na ziemię, a na ulicy – rzecz dzieje się w dzielnicy niemieckiej – wywiązuje się dzika strzelanina. Jeden z żołnierzy podziemia dostaje śmiertelny postrzał, a czterech zostaje rannych. O kontynuowaniu akcji na Milkego nie ma już oczywiście mowy.
Polacy likwidują więc dozorców – niestety, w mieszkaniu znajduje się dwoje ich małych dzieci – i rzucają się do ucieczki. Po drodze dostają się jednak pod silny ogień nieprzyjaciela i kierowca traci panowanie nad pojazdem. BMW ścina przydrożne drzewo i ciągnie je za sobą po ulicy. Spod maski wydobywają się płomienie – trzeba porzucić podziurawiony samochód. W środku znajduje się ciało Eugeniusza Poszepczyńskiego „Ssaka” (według innej wersji ciężko ranny „Ssak” żył i został dobity strzałem w głowę przez niemieckich żandarmów, którzy wyciągnęli go z płonącego wraku).
Reszta uczestników akcji rozbiega się po bramach i wtapia w tłum. Niemcom, mimo przeprowadzonej obławy, nikogo nie udało się schwytać. Dopiero potem okazało się zaś, że zastrzelonym oficerem gestapo był kapitan Jacob Lechner, zbrodniarz kierujący referatem w IV wydziale warszawskiej Sipo. Na skutek szczęśliwego zbiegu okoliczności trafiono więc znacznie grubszego zwierza, niż pierwotnie planowano.
III Emil Braun
Braun był szefem niemieckiego Urzędu Kwaterunkowego. W ścisłej współpracy z gestapo organizował łapanki i przesiedlenia warszawiaków. Podziemie postanowiło zlikwidować go 13 grudnia 1943 r. Braun miał zginąć na ulicy Daniłowiczowskiej 1/3, przed samym wejściem do kierowanej przez niego instytucji. Miało to wywrzeć efekt psychologiczny, przekonać Niemców, że nigdzie nie mogą się czuć bezpiecznie…
Czarna limuzyna podjeżdża pod bramę urzędu. Ze środka wysiadają dwóch mężczyzn i kobieta. W ich stronę biegnie kilku młodych ludzi. Znajdujący się na przedzie Jerzy Sarnowski „Polluks” wyszarpuje rewolwer i mierzy do Brauna, ten jednak uchyla się przed kulą. Wywiązuje się walka z drugim Niemcem. Zostaje on skoszony serią z pistoletu maszynowego przez Jerzego Kozłowskiego „Kastora”. Dopiero wtedy „Polluks” może wykonać wyrok. Pakuje w Niemca trzy kule. Pierwsza trafia go w brzuch, dwie pozostałe w głowę. Robota jest wykonana pewnie.
Przy okazji ginie dwójka Polaków. Nie są to jednak zamachowcy. Pociski dosięgają Polkę, która przyjechała z dwoma Niemcami samochodem, oraz granatowego policjanta, który znalazł się w złym miejscu o złej porze. Operacja zostaje przeprowadzona jak w zegarku – żołnierze AK ubezpieczający obu zamachowców ostrzeliwują z broni maszynowej i obrzucają granatami okoliczne urzędy, paraliżując reakcję Niemców. Następnie cała ekipa ewakuuje się bez strat na Nowe Miasto.
Czytaj też:
Strzały na granicy z Sowietami. Zabicie zdrajców Polski wywołało gigantyczny kryzys
Według prof. Tomasza Strzembosza dopiero po kilku latach okazało się, że zabitym wraz z Braunem mężczyzną był narodowosocjalistyczny architekt fanatyk Friedrich Pabst. Autor niedorzecznego i zbrodniczego planu przekształcenia Warszawy w „nowe niemieckie miasto”, który zakładał masowe wysiedlenie jej polskich mieszkańców. W odwecie za ten zamach – i jeszcze jedną akcję AK – okupant zamordował 270 Polaków.
IV Sierżant Karl Schmalz
Ta operacja nosiła kryptonim Panienka. Takie przezwisko warszawiacy nadali bowiem sierż. Karlowi Schmalzowi, dowódcy wartowni niemieckiej policji kolejowej na Dworcu Zachodnim. Delikatna, dziewczęca uroda tego podoficera jaskrawo kontrastowała z jego zachowaniem wobec Polaków.
„Typowy zboczeniec, kat, morderca, zbrodniarz – napisano o nim w dokumencie AK – typ w normalnym niemieckim społeczeństwie wybitnie patologiczny. Z sadystyczną rozkoszą znęca się nad swoimi ofiarami, sam własnoręcznie katuje i morduje. Ma on na sumieniu około 200 ofiar, jest postrachem okolic, potwornym zjawiskiem na Woli”.