Polski Dziki Zachód
  • Piotr WłoczykAutor:Piotr Włoczyk

Polski Dziki Zachód

Dodano: 
Magazyny dawnego portu wolnocłowego w Szczecinie
Magazyny dawnego portu wolnocłowego w Szczecinie Źródło: Wikimedia Commons
– Polak, który próbował ułożyć sobie życie na nowo, nie mógł być pewien, czy dożyje do rana czy w nocy nie pojawi się banda, żądając pieniędzy, wódki, kobiet, albo czy gospodarstwo nie zostanie zaatakowane przez niemieckich partyzantów starających się przeciwdziałać akcji osadniczej – mówi Marek Koprowski.

PIOTR WŁOCZYK: Tuż po zakończeniu wojny Polacy z Kołobrzegu chcieli łowić ryby za pomocą niemieckich kutrów rybackich, ale napotkali tu niespodziewane problemy. Ta historia chyba wiele mówi o tym, jak problematyczne było przejmowanie Pomorza Zachodniego?

MAREK A. KOPROWSKI: Wszystko przez nienasycony apetyt Sowietów na wszelkie dobra, które miały jakąkolwiek wartość. Niemcy zatopili w porcie kilkanaście kutrów, ale dosyć łatwo można je było podnieść i wyremontować. Polacy kilka z nich odratowali, ale w końcu uznali, że to nie ma sensu. Tak to opisywał nowy burmistrz Kołobrzegu, Stanisław Brożek: „Szczególną bolączką jest stosunek miejscowych władz Armii Czerwonej w porcie. Dotychczas nie możemy postawić rybołówstwa na należytym poziomie ze względu na to, że każdy wydobyty z zatopienia i wyremontowany kuter rybacki zostaje natychmiast zajmowany przez portowe władze sowieckie i wywożony”.

Trudno się więc dziwić, że nawet polscy komuniści, instalujący na Pomorzu Zachodnim „władzę ludową”, mieli dość swoich „sojuszników”.

Wtedy, kilka miesięcy po zakończeniu działań wojennych na Pomorzu Zachodnim, status tych ziem nie był jeszcze uregulowany i wojska Stalina czuły się tam bardzo pewnie. I rzeczywiście, nawet polscy komuniści traktowali Sowietów jak zarazę, swoisty dopust boży. Pierwszy sekretarz Komitetu Miejskiego PPR w Kołobrzegu Zygmunt Kowalski tak opisywał w piśmie do swoich zwierzchników sytuację nowo przybyłych tam Polaków:

„Po przyjeździe do miasta ludzi tych ogarnia strach, gdy patrzą na gruzy i na te zniszczenia. Największą bolączką w naszym mieście są Sowieci, chodzący i robiący rewizje na własną rękę nocami po budynkach, w których mieszkają Polacy, szukają oni kobiet, a przy tym kradną, co im popadnie w ręce, i demolują mieszkania. W ogóle przeszkadzają nam w pracy na każdym kroku. Za mało jest tutaj nas, Polaków, abyśmy mogli odpowiednio zareagować na to. Polacy ze słabym charakterem po takich zajściach drugiego dnia wyjeżdżają z miasta”. Skoro w tak dramatycznym tonie opisywał zachowanie sowieckich sołdatów przedstawiciel „władz ludowych”, to sytuacja faktycznie musiała być beznadziejna.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.