Zdanie, które najlepiej streszcza istotę myśli Romana Dmowskiego, nie pochodzi od niego samego. Najzwięźlej i najtrafniej to, o co chodziło Narodowej Demokracji, ujął jej prekursor, niesłusznie dziś zapomniany założyciel Ligi Polskiej (przekształconej z czasem w Ligę Narodową) Zygmunt Fortunat Miłkowski. We wstępie do programowej broszury Ligi – „Rzecz o obronie czynnej i Skarbie Narodowym” – zawarł genialnie proste zdanie: „Żołnierz nie na to idzie w bój, aby go zabito, ale by wygrał”.
Kto jak kto, ale Miłkowski (bardziej znany pod literackim pseudonimem Teodor Tomasz Jeż, pod którym publikował powieści przygodowe i podróżnicze) coś o tym wiedział, jako jeden z polskich żołnierzy tułaczy, konspirator i uczestnik kolejnych narodowych powstań (ciekawostką jest, że próbując się w 1863 r. ze sformowanym w Turcji legionem polskim przebić do Polski, stoczył jedyną w naszych dziejach bitwę z wojskami rumuńskimi, pod Kostangalią, zresztą zwycięską). Właśnie doświadczenie powstańcze kazało mu zająć się ostatecznie polityką po to, by skończyć wreszcie z „chodzeniem w bój bez broni”. Celem Ligi Polskiej, wyznaczonym we wspomnianej broszurze, było odwrócenie dotychczasowego powstańczego zwyczaju, zgodnie z którym najpierw ogłaszany był narodowy zryw zbrojny – zwykle przez nieodpowiedzialnych, młodych zapaleńców, zwołujących wszystkich, by „stanęli na zew” – a potem dopiero zastanawiano się, co dalej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.