Polskie Ypres. Niemcy zaatakowali bronią chemiczną niedaleko Warszawy
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Polskie Ypres. Niemcy zaatakowali bronią chemiczną niedaleko Warszawy

Dodano: 
Niemiecki atak gazowy na froncie wschodnim
Niemiecki atak gazowy na froncie wschodnim Źródło: Wikimedia Commons / Bundesarchiv
Niemal nikt o tych walkach nie słyszał... A przecież 100 lat temu niedaleko Warszawy przetaczały się ogromne półmilionowe armie, ginęły tysiące żołnierzy, a Niemcy zaatakowali gazem!

Z początku wielkiej wojny na froncie wschodnim pamięta się na ogół bitwę pod Tannenbergiem. Dowodzący 8. armią w Prusach Wschodnich gen. Paul von Hindenburg wraz ze swoim szefem sztabu gen. Erichem Ludendorffem w błyskotliwy sposób rozbili wtedy jedną armię rosyjską – wyjątkowo nieudolnie prowadzoną do natarcia z północnego Mazowsza – a następnie pokonali i wyrzucili z Prus drugą, idącą z Litwy. Natomiast na południu Rosjanie odnosili jesienią 1914 i zimą 1915 r. sukcesy, spychając Austriaków aż pod Tarnów w Małopolsce i dążąc do wejścia na Nizinę Węgierską po przekroczeniu Karpat.

Z walk na zachodzie Królestwa Polskiego w zaborze rosyjskim pamiętamy z tego okresu jeszcze zbombardowanie Kalisza przez spanikowanych bez powodu i rozwścieczonych Niemców – i to jedynie dzięki uwiecznieniu tego wydarzenia w „Nocach i dniach” przez Marię Dąbrowską. Natomiast kompletnie zapomniany został fakt ofensywy niemieckiej wprost w kierunku Warszawy oraz twierdzy w Dęblinie (ros. Iwangorod), jaką przedsięwziął we wrześniu 1914 r. Hindenburg. Jego nowo utworzona na Śląsku 9. armia podeszła wtedy na przedpola fortów warszawskich i toczyła krwawe walki pod umocnieniami dęblińskimi.

Rzeźnia

Chociaż Niemcy musieli się wówczas wycofać spod Warszawy, ustępując na zachód przed ogromną kontrofensywą Rosjan, to opromienionemu sławą wcześniejszych zwycięstw Hindenburgowi przyznano 1 listopada stopień feldmarszałka i powierzono dowództwo całego frontu Niemców na wschodzie. Nie zawiódł zaufania, znów błyskotliwie rozgrywając od połowy listopada do połowy grudnia 1914 r. wielką bitwę o Łódź, w wyniku której Rosjanie musieli oddać nie tylko to miasto, lecz także Łowicz i Skierniewice, cofając się na pozycje biegnące wzdłuż Rawki i dolnej Bzury. Hindenburg szykował tu swoje dywizje do rychłej ofensywy zimowej.

Czytaj też:
Bitwa pod Tannenbergiem - odwet za Grunwald?

Ofensywę tę starał się przeprowadzić gen. August von Mackensen, który objął dowództwo 9. armii po Hindenburgu. Armia ta liczyła 30 dywizji (w tym sześć kawalerii). Mimo 65 lat ów pruski huzar przejawiał energię i pomysłowość oraz wsławił się jako dowódca korpusu zarówno pod Tannenbergiem, jak i pod Łodzią. Dodajmy, że wkrótce powierzono mu dowodzenie 11. armią uderzeniową w bitwie pod Gorlicami, która odmieniła wiosną i latem 1915 r. sytuację strategiczną w całej wojnie na Wschodzie na korzyść państw centralnych. Wspomnijmy jeszcze, że u schyłku życia odmówił współpracy z Hitlerem, a w 1940 r. ostro protestował przeciw zbrodniom popełnianym przez Niemców w Polsce.

Jego przeciwnikiem był jego rówieśnik – gen. Władimir Smirnow – mający pod rozkazami 2. armię złożoną aż z 45 dywizji, w tym siedmiu kawalerii (zamordowali go bolszewicy w 1918 r.). Znaczącym mankamentem wojsk rosyjskich był jednak niedobór amunicji, zwłaszcza artyleryjskiej, co osłabiało ich działania zarówno w ataku, jak i w obronie. „Niemcy nie żałują pocisków, my nie żałujemy żołnierzy” – to znane powiedzenie rosyjskiego oficera powstało właśnie podczas I wojny światowej. Rosjanie zdążyli jednak wykopać linie okopów chronionych zasiekami z drutu kolczastego i przygotować stanowiska dla karabinów maszynowych oraz dział. Pozycje biegły w dużej części przez puszcze Kampinoską i Bolimowską, nad rzekami, wśród bagnisk. Od północy chroniła je twierdza w Modlinie (ros. Nowogeorgijewsk).

Naprzeciw siebie stały armie liczące po pół miliona ludzi każda. Zarówno silne pozycje obronne, jak i wyrównane siły oraz ostre mrozy spowodowały, że w walkach zimowych żadna ze stron nie uzyskała przewagi. Mimo zaciętych walk, uderzeń i kontruderzeń, w których brały udział dziesiątki tysięcy żołnierzy, sukcesem bywało zdobycie ruin jakiejś wioski lub spalonego folwarku. Ceną była śmierć wielu młodych mężczyzn. Oto 6 stycznia gen. Alexander von Linsingen – dowódca niemieckiej grupy uderzeniowej – meldował: „Widoki na rozstrzygający wynik ataku na linii Dachowa-Mogiły są mało prawdopodobne”. Na tym odcinku Niemcy w pierwszej dekadzie stycznia 1915 r. stracili około 7 tys. poległych żołnierzy; większość pod Kozłowem Biskupim i koło Bolimowa pod wsią Mogiły.

Czytaj też:
Świat wielkiej rzezi. Broń XX w. przeciw taktyce XIX w.

Wacław Pobudziński, autor wydanej w tym czasie książki „Wśród krwi i pożarów”, pisał: „Stos trupów, ci śpią snem wiecznym, tamci ranni, po pobojowisku snują się postacie sanitariuszów i zbierają rannych. A kto martwych pochowa? Wrony, kruki i kawki nie czekają z odpowiedzią. Wśród pola wrzask ich aż w uszach wierci. Ile tam tego leci, tysiące!”. A oto opis walk nad Rawką w rejonie Bud Grabskich: „Atak od strony Skierniewic. Stosy trupów, ustawicznie walące się do wody, po pewnym czasie utworzyły taki zator, że woda wystąpiła z brzegów... prusacy [tak w oryginale – przyp. red.] darli się po trupach, zwiększając co chwila wał, tworzący się z coraz to nowych ofiar, aż wreszcie wpadli na okropny pomysł i poczęli z trupów poległych towarzyszów budować wały »trupi okop«…”.

Kontrofensywa, jaką 22 lutego podjął gen. Smirnow, zakończyła się równie straszliwymi stratami Rosjan. Jedynym sukcesem okazało się zdobycie wioski – nomen omen – Mogiły. Potem obie armie umocniły pozycje nad Rawką oraz Bzurą i aż do lata 1915 r. – kiedy po Gorlicach ruszył się cały front – nie podejmowały większych działań zaczepnych, oddając zresztą większość swoich dywizji do dyspozycji innych armii.

Gaz

Atak chemiczny Niemcy przeprowadzili już 26–27 października 1914 r. pod Neuve-Chapelle w Pas-de-Calais, używając dwuanizydyny – środka używanego w produkcji syntetycznych barwników, który u ludzi drażnił błonę śluzową i wywoływał gwałtowne kichanie. Wystrzelili wtedy 3 tys. pocisków artyleryjskich wypełnionych tą substancją, ale bez żadnego skutku. Natomiast 31 stycznia 1915 r. pod Bolimowem pozycje rosyjskie ostrzelali pociskami wypełnionymi bromkiem ksylilu wywołującym łzawienie. W niskiej temperaturze gaz ten jednak nie parował, a ponieważ było mroźno, atak nie przyniósł żadnego skutku. Rosjanie, tak jak wcześniej Anglicy, nie zauważyli i nie odczuli nawet gazu.

Artykuł został opublikowany w 11/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.