Polacy od kajzera. Nasi rodacy w armii II Rzeszy

Polacy od kajzera. Nasi rodacy w armii II Rzeszy

Dodano: 
Żołnierze armii niemieckiej w czasie I wojny światowej.
Żołnierze armii niemieckiej w czasie I wojny światowej. Źródło: Domena publiczna / Archiwum HDR
Oddziały poznanskie z duza liczba Polaków Niemcy nazywali „Katschmarkenregimenten” – „pułkami Kaczmarków”.

Maciej Rosalak

Polacy z Wielkopolski, Pomorza, ze Śląska, z Warmii i Mazur znajdowali się od 1815 do 1918 r. pod władzą króla pruskiego, będącego zarazem od 1871 r. cesarzem II Rzeszy Niemieckiej. Nasi młodzi rodacy musieli służyć w niemieckiej armii i podobnie jak niemieccy poborowi poddawani byli ostremu pruskiemu drylowi, który przyuczał do posłusznego wykonywania rozkazów, bezbłędnej musztry, pedantycznej dbałości o broń, mundur i oporządzenie. Były to elementy całego wyszkolenia bojowego najlepszego żołnierza w Europie, najlepiej przy tym dowodzonego. Pruska szkoła dowódców wymagała od nich osobistego męstwa i umiejętności prowadzenia walki, dawania przykładu podwładnym, ale przede wszystkim – wytyczania im celów, które rzeczywiście mogli osiągnąć, licząc się zawsze z siłami i ze środkami. Wszystko z pragmatyzmem podporządkowane było zwycięstwu.

Z tego m.in. wynikał zakaz mówienia po polsku. W swej świetniej książce „Polacy w armii kajzera” prof. Ryszard Kaczmarek wskazuje oczywiście na niemieckie poczucie wyższości niejednego z dowódców, ale zarazem stwierdza, że wielu polskich poborowych, zwłaszcza z chłopskich domów, kompletnie nie potrafiło porozumiewać się po niemiecku. Wspomniany zakaz – obok poniżenia młodych Polaków – dobrze jednak służył obu stronom zarówno podczas służby, jak i w warunkach bojowych, kiedy od obopólnego zrozumienia mogło zależeć życie. Zresztą podczas wojny rozmowy i śpiewy po polsku rozbrzmiewały w miarę swobodnie.

Czytaj też:
Bomby na katedrę. Jak Niemcy z zemsty zniszczyli symbol Francji

Polonofobii nie stanowiło też przyuczanie wiejskich chłopców do utrzymywania porządku i czystości w otoczeniu oraz do higieny osobistej. Do form zwracania uwag, zwłaszcza w wykonaniu kaprali i sierżantów, można, rzecz jasna, mieć zastrzeżenia, ale zwykle były one zapewne objawem powszechnego w każdej armii prostactwa. Różnica w traktowaniu Niemców i Polaków była bardziej widoczna przy formowaniu oddziałów oraz awansach ludzi różnej narodowości. Otóż całe formacje, zwłaszcza na początku wojny, tworzono w dużym stopniu terytorialnie – z poborowych owych „małych ojczyzn” – „heimatów”, jak mówią Niemcy. Dlatego na front trafiały kompanie, bataliony, a nawet pułki z dużą liczbą Polaków.

Jak stwierdza jednak prof. Ryszard Kaczmarek: „Nie istnieją osobne »polskie« pułki, dywizje czy brygady, jak to było w armiach rosyjskiej i austriackiej. Polacy w armii kajzera służą jako żołnierze, podoficerowie, rzadko oficerowie, w mieszanych pod względem etnicznym jednostkach, które są częścią oddziałów niemieckich walczących prawie na wszystkich frontach pierwszej wojny światowej, ale nie sposób ich nazwać polskimi. Nie mają polskich dystynkcji, specjalnych odznak na mundurach, co więcej, zabrania się im używania języka polskiego…”.

Kanonenfutter

Profesor pisze również: „Na obszarze zaboru pruskiego już od wojny lat 1870–1871 z Francją pojawiło się pojęcie »pułków polskich«, czyli tak naprawdę z przewagą Polaków w ich składzie, ponieważ nie istniały jednolite polskie regimenty. Ale pod względem etnicznym (a także języka, którym posługiwali się rekruci) przeważali w nich Polacy, szczególnie w pułkach poznańskich. Zwano je Katschmarkenregimenten. Nazwa ta utrzymała się i podczas pierwszej wojny światowej w Poznaniu była w powszechnym użyciu. Wspomina o niej między innymi Arkady Fiedler – kiedy w 1915 r. gwałtownie przybywało dezerterów, to tych uchylających się od służby i leżących w szpitalach na prawdziwe i wyimaginowane choroby nazywano właśnie Kaczmarkami”.

Ci „Kaczmarkowie” na przełomie lat 1918/1919 nieźle dali się we znaki Niemcom. Za jeden z czynników, które wpłynęły na sukces powstańców wielkopolskich, gen. Józef Dowbor-Muśnicki uznał „doskonale wyćwiczonego starego żołnierza z armii niemieckiej jako instruktora”.

Kiedy w 1914 r. Niemcy ruszali na wojnę, mogli liczyć na dostateczne siły i środki, zwłaszcza po błyskotliwym rozgromieniu dwóch armii rosyjskich w Prusach Wschodnich. W ciągu całej wojny zmobilizowali 11 mln żołnierzy, a ich karabiny, ckm-y, działa lżejszego i cięższego kalibru czy samoloty nie ustępowały francuskim, brytyjskim i rosyjskim. Wyścigu technologii też nie przegrywali. Ale po przystąpieniu do wojny Stanów Zjednoczonych Ameryki ich szanse na ostateczne zwycięstwo zmalały do zera. Po niepowodzeniu wielkiej ofensywy letniej w 1918 r. armia niemiecka załamała się jesienią po wielkim francusko-amerykańskim kontruderzeniu.

Czytaj też:
Tannenberg - grób caratu na Mazurach. Tak rozpadła się potęga Rosji

Do listopada 1918 r. Niemcy stracili łącznie – poległych i zmarłych, również na skutek chorób zakaźnych – 1 773 700 żołnierzy. Listy strat nie podają narodowości. Liczenie polsko brzmiących nazwisk bywa zawodne: na pewno nie wszyscy o takich nazwiskach poczuwali się do polskości, a z kolei nie wszyscy o typowo germańskich nazwiskach byli Niemcami. W okresie międzywojennym przyjmowano szacunkowo, że podczas pierwszej wojny światowej Niemcy zmobilizowali 780–800 tys. Polaków, a życie straciło ok. 110 tys., czyli co siódmy z nich. Natomiast pamiętajmy, że Polakiem był co 14. ze zmobilizowanych żołnierzy II Rzeszy. „Nadumieralność” Polaków wynika zapewne z tego, że przeważnie byli kierowani – jako „kanonenfutter” (mięso armatnie) – do oddziałów walczących bezpośrednio na froncie. Dodajmy, że bezpowrotne straty polskie podczas tamtej wojny – we wszystkich armiach zaborczych i takich oddziałach polskich jak Legiony czy Armia Hallera – ocenia się łącznie na 400 tys.

Dramatyczne przeżycia frontowe potęgowało u Polaków to, że musieli walczyć na śmierć i życie z rodakami wcielonymi do wojsk przeciwnika. Na froncie zachodnim już na początku grudnia 1914 r. Polacy – żołnierze kajzera – musieli bić się pod Arras z polskimi ochotnikami Legii Cudzoziemskiej zwanymi bajończykami. Pod koniec grudnia tegoż roku front wschodni zatrzymał się na linii rzek Bzury i Rawki, gdzie – szczególnie pod Sochaczewem i Bolimowem – dochodziło do krwawych ataków i kontrataków. Świadek tych wydarzeń zapisał też taką scenę: „– Urra! Urra! Jezus Maria! – krzyknęli sybiracy, gramoląc się z okopów. – Herr Jesus! Gott mit uns! Vorvarts! – odpowiedzieli grzmiąco Niemcy, a tu i ówdzie w ich, zarówno, jak i w rosyjskich szeregach ozwało się dobitne: – Bij psiakrew! To Mazury w pikielhaubach i Mazury w »papachach« zagrzewali jedni drugich do tem tęższego natarcia”.

Artykuł został opublikowany w 6/2020 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.