Tego, że „Spowiedź ambasadora” ukazuje się po polsku dopiero teraz, 36 lat (!) po amerykańskiej edycji tych wspomnień, nie da się wytłumaczyć czymkolwiek innym niż złą wolą wielu osób, które blokowały wydanie tej książki lub same nie chciały tego zrobić z racji swego zakorzenienia w systemie komunistycznym. Dla nich zmarły w 1995 r. Romuald Spasowski pewnie wciąż pozostaje zdrajcą. Tak jak Ryszard Kukliński czy Zdzisław Najder. Wszystkich ich PRL-owskie sądy skazały w latach 80. na karę śmierci. O ile jednak Zdzisław Najder wrócił do Polski i do życia publicznego, a Ryszard Kukliński odwiedził kraj, ma tu dziś swoje pomniki, pośmiertnie został też awansowany do stopnia generalskiego, o tyle o Romualdzie Spasowskim zapomniano. I o jego „Spowiedzi…”, o której Ronald Reagan powiedział, że to najlepsza książka na temat komunizmu i Polski, którą kiedykolwiek przeczytał. Jak twierdził amerykański prezydent, zarwał przez nią trzy noce, nie mogąc przerwać lektury, tak bardzo był nią bowiem zainteresowany.
O Spasowskim usłyszał świat 19 grudnia 1981 r., gdy poprosił o azyl w USA, wypowiadając służbę partyjno- -państwowemu aparatowi PRL i potępiając stan wojenny. Izba Wojskowa Sądu Najwyższego w Warszawie skazała go za to w październiku 1982 r. na karę śmierci i przepadek mienia. Trzy lata później odebrane mu zostało obywatelstwo polskie, przywrócone eksambasadorowi przez Lecha Wałęsę w 1993 r. Wcześniej, w 1990 r., Spasowski zostanie uniewinniony. Do Polski już nigdy nie przyjechał. Ciężko zachorował, miał raka. „Przez długi czas – pisze we wstępie do »Spowiedzi…« Mariusz M. Brymora – odmawiał jednak przyjmowania morfiny, traktując to jako akt pokuty za grzechy wobec narodu polskiego. […] »Jedyne, co mogę złożyć u stóp Chrystusa jako pokutę, to moje cierpienie« – miał powiedzieć do żony”. A ochrzcił się dopiero w Ameryce, w 1985 r. Miał wtedy 64 lata.
Nic w jego życiu nie było jednoznaczne
Trzydzieści lat wcześniej został ambasadorem PRL w Stanach Zjednoczonych. Komunistyczne, jeszcze bierutowskie władze na najważniejszą za żelazną kurtyną placówkę wysłały więc wtedy niezwykle młodego człowieka – jak na standardy dyplomatyczne – niemal małolata. Ot, tak sobie, z braku konkurencji? Niepodobna uwierzyć; to, że wyuczył się języków, dobrze prezentował się we fraku i potrafił należycie posługiwać się nożem i widelcem, nie stanowiło jeszcze wystarczającej rekomendacji. W służbie zagranicznej Polski Ludowej – jak skrupulatnie wyliczył – spędził Romuald Spasowski 35 lat, 9 miesięcy i 1 dzień. Był ambasadorem PRL w Argentynie, Indiach i dwukrotnie w Stanach Zjednoczonych, a od 1972 do 1978 r. wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie Piotra Jaroszewicza, którego, nawiasem mówiąc, wspominał jak najgorzej. Ale swą dyplomatyczną służbę zaczynał od… wywiadu wojskowego, w powojennych Niemczech, zajmując się m.in. dyslokacją stacjonujących tam jednostek brytyjskich.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.